Od zawsze powtarza, że jej przeznaczeniem jest służba Birmańczykom. Przestrzegła nawet swojego męża, wykładowcę w Oksfordzie, by nigdy nie próbował blokować jej podróży do Birmy. Dopięła swego – w 1988 r. wyjechała z Anglii, żeby w ojczyźnie pielęgnować ciężko chorą matkę. Stanęła wtedy na czele protestów przeciw birmańskiej dyktaturze wojskowej, za co w sumie na kilkanaście lat trafiła do aresztu domowego. Każdego dnia mogła wyjść z wielkiej kolonialnej willi, położonej nad jeziorem nieopodal centrum Rangunu, uciec z Birmy i znów zobaczyć synów oraz umierającego na raka męża. Miała jednak pewność, że rządzący generałowie nie pozwolą jej już nigdy wrócić do kraju, i nie uległa pokusie.
Córka premiera, który w 1947 r. wynegocjował od Brytyjczyków birmańską niepodległość, pozostaje konsekwentna i znów ma jasny cel: chce zostać prezydentem wolnej Birmy (oficjalna nazwa kraju to Mjanma).
Nie będzie to wcale takie proste. Szczera sympatia rodaków może nie wystarczyć do pokonania generałów, którzy dopiero co zliberalizowali birmańskie życie polityczne. Niezbędna będzie ogromna machina partyjna, na której rozkręcenie Suu Kyi dostała zaledwie dwa lata. W 2015 r. prezydenta wybierze parlament i do tego czasu jej partia, Narodowa Liga na rzecz Demokracji (NLD), musi okrzepnąć i przekształcić się z wiecznej opozycji w ugrupowanie zdolne do wygrywania wyborów oraz rządzenia krajem. Dotąd NLD była partią protestu, w parlamencie zadebiutowała dopiero w kwietniu 2012 r., kiedy wygrała wybory uzupełniające. W kolejnych, pełnych już wyborach w 2015 r.