Kilka dni przed referendum w sprawie nowej konstytucji, przewidując wiece protestacyjne, przywrócił armii prawo aresztowania osób cywilnych. Po zwycięstwie w referendum znów je anulował. Mohamed Morsi szybko zrozumiał, że oficerów w mundurach może traktować jak polityczne marionetki. Trochę gorzej idzie mu z środkami masowego przekazu. Dziennikarze i telewizyjni komentatorzy mają ogromny wpływ na opinię publiczną, ale nawet w Egipcie Braci Muzułmańskich niechętnie stają na baczność gdy rozkaz przychodzi z prezydenckiego pałacu. A bez ich współpracy nie ma prawdziwej, absolutnej władzy. Nic dziwnego, że Morsi traci cierpliwość.
Znany kairski satyryk Bassem Yuseff pozwolił sobie zadrwić z często podkreślanej miłości Morsiego do narodu. Nawet kontrowersyjny dekret o wyższości prezydenckich rozporządzeń nad wyrokami sądowymi bazował na tej miłości. Bassem Yussef otworzył swój program słowem „miłość”, a po tym powtarzał je aż do znudzenia. Na małym ekranie pojawił się z czerwoną poduszką ozdobioną portretem prezydenta. To już nie była satyra; to był niemal zamach stanu. Sprawą zajęła się Prokuratura Generalna. Oskarża Yussefa o podważanie powagi najwyższego autorytetu w kraju. Nikt się nie zdziwi, jeśli popularna postać telewizyjna zakończy karierę za kratkami.
Coraz więcej dzienników i tygodników nie związanych z Bractwem buntuje się przeciw cenzurze, która nie konfiskuje pism, ale sadza redaktorów na ławie sądowej. Każda wiadomość i każdy komentarz niezgodny z linią partyjną (skąd my znamy to określenie?) traktowane są jako fałszowanie rzeczywistości. A prawdziwa rzeczywistość jest tylko jedna: ta, którą głosi nowa muzułmańska konstytucja.
Jak donosi arabska niezależna telewizja Al Dżazira, ostatnią ofiarą nadgorliwości cenzorów jest dziennik Al-Masry Al-Youm, który opublikował wiadomość o wizycie Morsiego w szpitalu. W rzeczywistości była to pani Morsi, który odwiedziła chorego członka rodziny. Mimo iż gazeta opublikowała sprostowanie, redaktor naczelny oskarżany jest o rozpowszechnianie fałszywych informacji „zagrażających bezpieczeństwu publicznemu i godzących w autorytet prezydenta”. Można by się uśmiać, gdyby władza nie traktowała sprawy z śmiertelną powagą. A władza wie, że nieposłuszeństwo prowadzi od łyczka do rzemyczka. Obalony przed dwoma laty Hosni Mubarak, który wykaraskał się z ciężkiej choroby, zapewne śmieje się do rozpuku. Zwolennikom wolności słowa wcale nie jest do śmiechu. Czyżby zapomnieli, że także Arabska Wiosna ma swoją jesień?