Druga wojna światowa stała się głównym punktem odniesienia dla prawie wszystkich późniejszych konfliktów. Wciąż pozostaje dla polityków i mediów dominującym punktem odniesienia, gdy mówią o kryzysach. Historia, pisana wcześniej w kategoriach zbiorowych – jako dzieje kraju, armii czy ruchu politycznego – stała się jednak bardziej osobista, ze znacznie większym naciskiem na to, co indywidualne. Początki tej zmiany można prześledzić na tle wciąż mało znanej rewolucji przełomu lat 80. i 90. XX w.; na tle zmian geopolitycznych po zakończeniu zimnej wojny; na tle rewolucji telekomunikacyjnej związanej z upowszechnieniem internetu; na tle wstrząsów gospodarczych spotęgowanych uwolnieniem rynków finansowych i globalizacją.
Historycy będą potrzebować wielu lat, zanim zdołają ocenić, czy koincydencja wszystkich tych przemian to czysty przypadek, czy też były one nierozerwalnie powiązane. Rozkwit indywidualizmu na przełomie lat 80. i 90. sprawił, że oczekiwania wobec literatury historycznej podążyły wkrótce podobną drogą. Nowe pokolenie, obojętne na ideały zbiorowej lojalności, nagle chciało dowiedzieć się czegoś o doświadczeniach i cierpieniach zwykłych ludzi, którzy znaleźli się w samym środku wielkich wydarzeń, pozbawieni kontroli nad własnym losem.
Nieprzewidywalne skutki
Około trzech miesięcy przed wybuchem wojny irackiej w 2003 r. dziennik „Financial Times” zamówił u mnie tekst o tym, dlaczego bitwa o Bagdad może być kolejnym Stalingradem. Próbowałem wyjaśniać, że historia nigdy się nie powtarza, ale taki sam pomysł miało też kilka innych gazet. Redaktorzy naczelni czuli się w obowiązku kreślić porównania z czymś, co znali i rozpoznawali czytelnicy.
Pełna wersja artykułu dostępna w 1 numerze "Forum".