Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Potrójne morderstwo w Paryżu

Kurdyjska wojna domowa

Ciała trzech kobiet znaleźli rankiem 10 stycznia pracownicy kurdyjskiego centrum kultury w Paryżu. Dwie z nich zginęły od strzału w głowę, jedna w brzuch.

Przybyły na miejsce szef francuskiego MSW Manuel Valls stwierdził, że bez wątpienia były to egzekucje. Dwie kobiety zidentyfikowano jako pracownice centrum. Trzecia to – według policji – Sakine Cansiz, jedna z założycielek Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), organizacji, która od 1984 r. zbrojnie walczy z Turcją o niepodległe państwo kurdyjskie w południowo-wschodniej Anatolii.

Liderzy kurdyjskiej diaspory we Francji, którzy już kilka godzin później zorganizowali demonstracje przez centrum kultury, twierdzą, że za morderstwami stoi Ankara – Turkom nie udało się spacyfikować oporu PKK w otwartej walce, więc teraz pojedynczo wykańczają przywódców tej organizacji.

Stosunek Ankary do Kurdów w ostatnich latach mógłby posłużyć za kliniczny przypadek schizofrenii. Jeszcze kilka tygodni temu turecki premier Recep Tayyip Erdoğan publicznie żałował, że więziony przez Turków historyczny lider PKK Abdullah Öcalan nie zawisł jednak na stryczku (Turcja pod presja Unii Europejskiej zawiesiła wykonywanie kary śmierci). Ale już na początku tego roku okazało się, że ten sam Öcalan awansował na głównego partnera Ankary w rozmowach o rozbrojeniu PKK.

Jak widać Turcja nie może się zdecydować co zrobić z Kurdami. W 2010 r. z hukiem odpaliła inicjatywę zwaną „demokratycznym otwarciem”, w ramach której Kurdowie mieli otrzymać pełnie praw obywatelskich i stać się oficjalną mniejszością, a szeregowi członkowie partyzantki mięli zostać objęci amnestią. Ankara jednak przestraszyła się triumfalizmu, z jaką bojownicy PKK wracali do kraju i po kilku miesiącach wycofała się ze wszystkich obietnic. To, co później nastąpiło, było najkrwawszym okresem walk z kurdyjską partyzantką od lat 90.

Reklama