Dwudziestego drugiego stycznia 1963 r. kanclerz Konrad Adenauer i prezydent Charles de Gaulle podpisali niemiecko-francuski układ o przyjaźni. Był to kamień węgielny zjednoczenia Europy. Rocznica przypada w okresie, gdy zarówno w Niemczech, jak i we Francji nasilają się różnice w poglądach gospodarczych, kryzys wystawił na szwank relacje polityczne, a zapewnienia o obustronnej przyjaźni robią niekiedy wrażenie pustosłowia. Kwestie te omawiają dwaj politycy, którzy od wielu lat z autopsji znają wzajemne stosunki RFN i Francji. Jacques Delors był przewodniczącym Komisji Europejskiej w latach 1985–1995, kiedy to podjęto decydujące przygotowania do wprowadzenia unii gospodarczej i walutowej. Joschka Fischer – jako niemiecki minister spraw zagranicznych – wysunął ideę Stanów Zjednoczonych Europy.
Co oznacza dla panów pojednanie francusko-niemieckie?
Jacques Delors: Mój ojciec wrócił z I wojny światowej z 90-procentowym uszczerbkiem na zdrowiu. Pojednanie z Niemcami było zgodne z jego najgłębszym życzeniem: „Nigdy więcej”. Istotny jest więc dla mnie emocjonalny wymiar traktatu elizejskiego.
Joschka Fischer: Byłem wtedy uczniakiem w krótkich spodenkach, ale odebrałem to jako początek ogromnej nadziei. Gdy potem po raz pierwszy pojechałem do Francji, było to jak wejście do innego świata, coś w rodzaju objawienia To doświadczenie silnie naznaczyło moje pokolenie.
Czy obecny kryzys w Mali nie dowodzi, że współpraca francusko-niemiecka niezbyt dobrze funkcjonuje?
J.F.: To nie jest sprawa traktatu elizejskiego, lecz pytanie do rządu w Berlinie. Jaką politykę zagraniczną właściwie prowadzimy?