Wystawa „Manet: Portraying Life” (Manet: portretowanie życia) poza obrazami cudownymi, nieukończonymi oraz pośledniejszej rangi, przedstawia osobliwości i dzieła zaniechane, które za życia malarza nigdy nie ujrzały światła dziennego. Dzieła, których artysta nie wypuścił z pracowni oraz te, od których odszedł: chłopiec na rowerze albo pan Brun o mlecznej cerze, w białych spodniach, spacerujący po ogrodzie. Arcydzieła nie wystarczą, by być artystą wybitnym. Nawet Edouard Manet miewał słabsze dni.
Nie oglądamy artysty w odmiennym niż dotychczas świetle, mimo wszelkich badań naukowych i interpretacji, jakim poddawano jego twórczość. Próbuje natomiast ocenić rolę portretów w jego sztuce. Prawie cała twórczość Maneta to portrety, niezależnie od tego, co malował. W najoczywistszy sposób widać to w „Koncercie w ogrodzie Tuileries” z 1862 r., któremu oddano całe pomieszczenie. Maleńkie portrety zawarte w tej niewielkiej plenerowej scenie (nieco ponad metr szerokości) migoczą do publiczności. – Popatrz, to Charles Beaudelaire! A czy to nie Théophile Gautier? A tam, czy to nie Jacques Offenbach?
Siła szczegółów
Inne pomieszczenie przeznaczono na wielki plan Paryża z czasów Maneta, są też katalogi na stołach i pokaz slajdów z fotograficznymi portretami modelek, niebyt sensowny sposób poszerzenia wystawy obejmującej niespełna 60 dzieł. Pokazano również oryginalne wizytówki ze zdjęciami, a wiele z nich wyszło spod ręki fotografa i karykaturzysty Nadara. Manet mógł się do nich odwoływać, o czym świadczy w pewnej mierze portret premiera Georges’a Clemenceau. Prawdopodobnie Manet korzystał z jego fotografii, by wykończyć obraz. Zdjęcia są jednak czymś drugorzędnym. Fotografia nie zabiła malarstwa Maneta, może nawet uwolniła je z obowiązku zachowania podobieństwa i etykiety – konwencji, z którymi Manet i tak lubił igrać.
Artykuł pochodzi z najnowszego 5 numeru tygodnika FORUM w kioskach od poniedziałku 4 lutego 2013 r.