Gdy film „Kości i rdza” został pokazany w Cannes, zebrał znakomite recenzje. Za rolę treserki orek otrzymała pani też nagrodę festiwalu w Londynie. Czy spodziewa się pani kolejnych wyróżnień?
Marion Cotillard: Nie chcę się nakręcać. Co będzie, to będzie. Zobaczymy. Myślę, że zainteresowanie wywołuje postać głównej bohaterki filmu – Stephanie to osoba wyzwalająca w ludziach współczucie. Zostaje kaleką nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Jest okaleczona podwójnie. Właśnie to powoduje, że widz identyfikuje się z bohaterką, z tym, co się dzieje na ekranie.
W jednej chwili ta dziewczyna traci wszystko, przyszłość rysuje się w czarnych barwach, tak naprawdę ona nie ma przed sobą przyszłości, spadła na samo dno, gorzej być nie może. I to z jakiego powodu? Przez zwierzęta, które kochała całym sercem, z którymi spędzała mnóstwo czasu, którym była tak bliska emocjonalnie. Orki, choć przypięto im łatkę „wielorybów zabójców”, nie są wielorybami, ale wielkimi delfinami (orki to walenie z rodziny delfinowatych – przyp. FORUM). Są bardzo przyjaźnie nastawione do ludzi. Mówię to jako zagorzały członek Greenpeace. Stają się agresywne tylko wtedy, gdy zbliża się okres godowy – wtedy trzeba zachować daleko idącą ostrożność. Poza tym to niezwykle miłe stworzenia. Podczas zdjęć te olbrzymy trzeba było umieścić w niewielkim basenie. Gdy zobaczyłam, jak się tłoczą, przestraszyłam się i pomyślałam, że muszą być bardzo zdenerwowane i na pewno dadzą mi wycisk. Tymczasem nic się nie stało – poprzepychały się trochę i wszystko odbyło się bez przeszkód.
Trudno sobie wyobrazić, co przeżywa młoda, pełna sił aktorka, grająca kalekę.