Twoja „Polityka”. Jest nam po drodze. Każdego dnia.

Pierwszy miesiąc tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Ostatnie dni Faraona

Historia najnowsza: Anatomia upadku

materiały prasowe
Przed dwoma laty Egipt ogarnęła rewolucja. Prezydent Hosni Mubarak nie zwracał jednak większej uwagi na powstanie, które miało pozbawić go urzędu.

Egipski prezydent Hosni Mubarak 19 stycznia 2011 r. czuł się silny i pewny siebie. Owego dnia przyjmował arabskich prezydentów na szczycie w kurorcie Szarm el-Szejk nad Morzem Czerwonym. Setki robotników budowlanych usunięto z okolicy, by nie zepsuć wrażenia. Ci, którzy uważnie słuchali, mogli jednak już wówczas usłyszeć pierwsze pomruki burzy niezadowolenia. Minister spraw zagranicznych Tunezji kilka godzin przed rozpoczęciem szczytu musiał się udać się do Tunisu, gdzie trwał burzliwy okres po obaleniu dyktatury. Egipski Facebook informował o zaplanowanej na 25 stycznia demonstracji, która miała doprowadzić do powielenia tunezyjskiego scenariusza na ulicach Kairu.

Gdy szczyt dobiegał końca, Mubarak udał się na lotnisko, by osobiście pożegnać zagranicznych dygnitarzy. Tuż za nim jechali egipski minister spraw zagranicznych Ahmed Abul Gejt i Omar Sulejman, cieszący się złą sławą szef służb wywiadowczych. Gejt spytał Sulejmana, czy rozmawiał z prezydentem o szykujących się protestach. Ten odparł, że dał Mubarakowi spokój w czasie szczytu, ale że przyszedł najwyższy czas, by tę sprawę poruszyć.

Polityczne manewry

Gdy wyjechali ostatni dygnitarze, Sulejman podszedł do prezydenta i powiedział mu, że ma do omówienia bardzo ważną sprawę. Wówczas to Mubarak dowiedział się o powstaniu, które w ciągu kilku tygodni miało pozbawić go władzy. Jak pisze Gejt w wydanych niedawno pamiętnikach, w owym czasie nie był on szczególnie zainteresowany tematem.

Artykuł pochodzi z najnowszego 5 numeru tygodnika FORUM w kioskach od poniedziałku 4 lutego 2013 r.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

Kraj

Sondaż „Polityki”: Jak Polacy oceniają 8 lat rządów PiS. Czy te wyniki dają nadzieję?

Nasz sondaż pokazuje, że pewna grupa elektoratu opozycji tkwi w specyficznym politycznym półśnie: może by i chcieli, aby PiS stracił władzę, ale się przy tym nie upierają. Stale trzeba im wysyłać nowe impulsy, uzmysławiać ekscesy władzy (ostatnio afera wizowa), aby wyrwać ich z przekonania, że „jest tak jak zawsze i lepiej nie będzie”. Natomiast PiS już obudził swoich wyborców-śpiochów.

Mariusz Janicki
20.09.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną