Mężczyzna życzył sobie, aby nazywać go „Andriej”. Ale to pseudonim. Ten mężczyzna, w czarnym swetrze z golfem, przyszedł do jednej z moskiewskich kawiarni, aby porozmawiać z dziennikarzami „Spiegla”. Wcześniej był na policji.
W kawiarni Andriej przez cztery godziny opowiada o teatrze Bolszoj. Mówi non stop, prawie bez przerw na zaczerpnięcie tchu – jakby musiał coś z siebie wyrzucić. Opowiada, że całe życie poświęcił temu teatrowi. – To nasza narodowa świętość. Tymczasem reputacja tego teatru została zaszargana. Według Andrieja, sławny dawniej przybytek sztuki przeobraził się w gniazdo przestępców.
Andriej wie wszystko o teatrze Bolszoj, zna jego dzieje od kilkudziesięciu lat. Twierdzi, że wie nawet, kto podczas wieloletniego, przeprowadzonego kosztem 800 milionów euro remontu i renowacji skradł wazy i talerze, pamiętające jeszcze stalinowskie czasy, i zabrał je na swoją daczę. Wie, kto zarabia na sprzedaży biletów na czarnym rynku i który z tancerzy jest kochankiem pewnego oligarchy. Wszystkie te informacje podał policji.
Kiedy Andriej mówi o Teatrze Bolszoj, jest to opowieść o skandalach i korupcji, o seksie i brudnych interesach. Nie chodzi tu jednak o normalne intrygi, o jakich słyszy się w każdym teatrze. Zawsze przecież toczą się tam spory, komu przypadnie główna rola, kto zajmie się inscenizacją i kto będzie dyrygował orkiestrą podczas uroczystej premiery. Teatry są przecież idealnym biotopem dla narcyzów i egomaniaków. Jednak wszystko, o czym opowiada Andriej, brzmi poważniej i straszniej. Granice między tym, co dozwolone i zabronione, tym, co moralne i amoralne, przebiegają w Moskwie inaczej niż w innych metropoliach. Tu, w Teatrze Bolszoj, nie tylko sztuka, ale również sytuacja w samym teatrze jest odbiciem społeczeństwa.