Słowacja poskarżyła się Brukseli na brudne i trujące jedzenie z Polski – i nic dziwnego, bo tamtejsze media od miesięcy nie piszą niemal o niczym innym. Najnowszą falę krytyki wywołało ostrzeżenie polskiego producenta słodyczy, że część jego produktów może być skażona trutką na szczury. Wyroby trafiły też do Niemiec oraz Czech i również w tych krajach – zgodnie z zaleceniem producenta – zostały pospiesznie wycofane ze sklepów. Trwa śledztwo, które ma ustalić, czy do skażenia rzeczywiście doszło i kto za nie odpowiada. Ale na Słowacji nikt nie czeka na wyniki śledztwa, media cały czas podają kolejne informacje o tym, że słodycze były trujące, a szef miejscowego sanepidu jeździ po kraju i osobiście sprawdza, czy w wiejskich sklepikach nie ma polskich słodyczy. Temat wyraźnie pasuje do słowackich wyobrażeń o Polsce, bo w przypadku kolejnych publikacji nikt już nawet nie sili się na sprawdzanie faktów, tylko powiela niesprawdzone informacje.
„Skąd bierze się ta zadziwiająca słowacka awersja wobec Polaków?”– pyta w konserwatywnym tygodniku „Tyżdeń” Alena Akacsova. „Polskie” stało się synonimem czegoś, co jest podrzędnej jakości i szkodzi zdrowiu. „Czyżbyśmy utknęli w latach 80., kiedy komunistyczna propaganda podsuwała nam obrazki Polaków stojących w nieskończonych kolejkach po jakiekolwiek jedzenie?” – pyta Akacsova. I przypomina, że – jakkolwiek polskie wyroby spożywcze są rozmaite, od tanich po luksusowe – Słowacy importują i chcą kupować tylko te najtańsze. Nikt już nie pamięta skandalu z niemieckimi ogórkami i bakterią E. coli, ale za to każdy zna przykład z polską solą czy polskimi lodami – „jakkolwiek te drugie jedli tylko Polacy, a nie my”.