Eric Schmidt, szef firmy Google, rozpoczął ten rok od trzydniowej „prywatnej misji humanitarnej” w Korei Północnej. W jej trakcie próbował przekonać reżim blokujący niezależny obieg informacji, aby umożliwił dostęp do internetu w tym kraju. Amerykański prezes przywdział przy tej okazji swój kostium misjonarza sieci WWW.
A jednak zarówno Google, jak i inni internetowi giganci: Facebook, Twitter czy nawet Apple – podejmują mnóstwo arbitralnych decyzji zmierzających do ocenzurowania wypowiedzi albo obrazów uznanych za sprzeczne z zasadami ustanowionymi przez same te firmy. Zakazane są treści brutalne, zniesławiające, chronione prawem autorskim, pornograficzne albo związane z eksponowaniem nagości. W razie najdrobniejszych uchybień sypią się kary: od usunięcia publikacji aż po zamknięcie konta użytkownika.
Nieodpowiedni charakter
Mimo że Facebook ma ponad miliard użytkowników o bardzo różnych upodobaniach, cechuje go imponujący purytanizm. Duński artysta Frode Steinicke został wyrzucony z największej sieci społecznościowej za zamieszczenie zdjęcia obrazu „Pochodzenie świata” Gustave’a Courbeta. Kobiece genitalia namalowane w 1886 r., które uznano za „pornograficzne”, nie mają racji bytu w tym portalu. Brytyjski dziennik „The Guardian” protestował przeciwko cenzurowaniu przez Facebook zdjęć matek karmiących piersią. Spróbujcie pokazać choć jeden cycek, a nie unikniecie kary.
Ten pruderyjny Facebook jest jednak stworzony na obraz i podobieństwo swoich użytkowników. Kontrowersyjne treści muszą najpierw zostać „zgłoszone” przez internautów, zanim zajmą się nimi administratorzy portalu, którzy zdecydują, czy je usunąć.