Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Nie chce(m), ale musze(m)

Nicolas Sarkozy zapowiada powrót

„Więcej mnie już nie zobaczycie!” - tak obrażony Nicolas Sarkozy powiedział Francuzom po porażce w wyborach prezydenckich. Minęło 10 miesięcy i już wilka ciągnie do lasu.

Zresztą, co ma robić 58-letni polityk, mężczyzna o przerośniętym ego, który ma więcej pomysłów jednego dnia niż inni przez cały rok? W dodatku, korzysta on ze słabej pozycji swego następcy, socjalisty François Hollande’a, który boryka się z polityką oszczędności, choć w kampanii wyborczej zapowiadał wzrost gospodarczy.

Może z polską polityką nie jest tak źle jak myślimy. Dyskusja we Francji potwierdza uniwersalne prawa i hasła. Po pierwsze więc, Sarkozy podkreśla, że nie ma najmniejszej ochoty wracać do świata polityki, która go śmiertelnie nudzi. Nigdzie się nie pcha. Pytanie nie brzmi tak: czy ja wrócę - mówi. Pytanie, czy będę miał moralne prawo nie wrócić! Zważywszy katastrofalny stan, w jakim Francja może się znaleźć w 2017 roku - tak prasa cytuje jego stanowisko. Czy nie jest to dosłowne tłumaczenie z polskiego słownika politycznego: „Nie chcem, ale muszem”?

Po odejściu Sarkozy’ego, w jego partii - Unii na Rzecz Ruchu Ludowego (UMP) - rozgorzała bezpardonowa walka delfinów. Oczywiście Sarkozy żadnego z nich nie namaścił. Pewien wygranej był premier przy Sarkozy’m - François Fillon, ale sekretarz UMP, Jean- François Copé nie ustąpił. Wybory wewnątrzpartyjne nie dały wyraźnego wyniku. Nieznaczna przewagę w terenie zdobył Copé, a znów Fillona popierała większość frakcji parlamentarnej. Mediacje nic nie dały. Partia jest skłócona, bliska rozłamu. Druga więc prawidłowość polityczna: wódz jest tylko jeden. Przy okazji zamieszania z tworzeniem Europy plus, pytano o to Leszka Millera, który rzucił: „Wszystkie partie są wodzowskie”. Smutna to konstatacja w społeczeństwie niby obywatelskim, ale co robić?

Reklama