Świat

Amerykanie wszystko popsuli?

10 lat od inwazji w Iraku

Jeśli oczekujecie Państwo kolejnej tyrady potępienia amerykańskiej inwazji na Irak, której 10 rocznica właśnie minęła, to tu jej nie znajdziecie.

Inwazja została przeprowadzona w oparciu o złe informacje i kłamstwa, a po szybkim zwycięstwie Amerykanie popełnili chyba wszystkie błędy, które mogli popełnić w zarządzaniu podbitym krajem. Kropka. To wszystko było już oczywiste kilka lat temu.

Jest jednak też druga strona medalu. W żadnym arabskim kraju w ciągu ostatniej dekady nie doszło do trzykrotnej demokratycznej zmiany władzy, w żadnym innym nie działa też ponad 100 niezależnych gazet. Amerykanie ostatecznie nie ukradli też irackiej ropy, a w 2011 r. wyjechali stamtąd nie pozostawiając żadnej bazy wojskowej. Kropka.

Amerykańską inwazję na Irak przyjęło się dziś rozpatrywać w bezalternatywnym kontekście. Amerykanie zbombardowali kraj, rozpuścili iracką administrację oraz armię i doprowadzili do wybuchu krwawej wojny domowej, która pochłonęła - ostrożnie licząc - życie ponad 100 tys. Irakijczyków. Tylko że alternatywą nie był sielankowy rozwój kraju pod rządami Saddama Husajna. Ci, którzy dziś twierdzą, że Amerykanie swoją inwazją w 2003 r. roztrzaskali status quo wcześniej zamrożonych religijnych konfliktów w całym regionie, zapominają jakim kosztem to status quo było utrzymywane. Jeden tylko Husajn – znów ostrożnie licząc – był odpowiedzialny za śmierć 700-800 tys. Irakijczyków, najczęściej Kurdów i szyitów, nie mówiąc już o stratach ludzkich w wywołanej przez siebie i prowadzonej w stylu kamikadze wojnie z Iranem (1980-88).

Mając na uwadze słabości wszelkich międzynarodowych analogii, trudno nie zauważyć takowych między Syrią i Irakiem. Jeszcze 15 lat temu w obu tych państwach twardą ręką rządziły mniejszości – w Syrii alawici, w Iraku sunnici. Narzędziem władzy w obu przypadkach był pusty już ideologicznie arabski nacjonalizm i bezprecedensowe represje. W Iraku oba te elementy były jednak znacznie silniejsze niż w sąsiedniej Syrii.

Reklama