W zimny, deszczowy niedzielny poranek sznurowałem buty, gdy mój trzyletni syn zapytał, dokąd się wybieram. – Idę pobiegać – odpowiedziałem. – Po co? – zapytał. To było dobre pytanie. Tak naprawdę nie chciało mi się wychodzić. Moje ciało, wyrwane z ciepłych, przytulnych pieleszy, było przeciw. Co prawda przygotowywałem się do startu w maratonie, ale miał się on odbyć dopiero za kilka miesięcy. W tym konkretnym momencie stawianie czoła mroźnemu porankowi nie miało większego znaczenia w przygotowaniach do maratonu. Mogłem wyjść pobiegać później. Albo nawet następnego dnia. W ogóle nie musiałem brać udziału w tym maratonie.
Dlaczego się zdecydowałem? – Bo sprawia mi to przyjemność – odpowiedziałem, bez większego przekonania.
Cel sam w sobie
Prawda jest taka, że tuż przed biegiem trudno wytłumaczyć komukolwiek, nawet samemu sobie, dlaczego właściwie człowiek biega. Przecież to bez sensu. Bieganie to męka. Wymaga wysiłku. Towarzyszy mu nieznośny ból.
Niektórzy mówią, że biegać mogą tylko za piłką, a bieganie dla samego biegania wydaje im się upiornie nudne. Słuchając ich, kiwam uprzejmie głową. Przecież w życiu ich nie przekonam. Logika nie stoi po mojej stronie. Nawet jeśli bieganie jest tanie, nie trzeba rezerwować sali ani organizować drużyny.
Oczywiście niektórzy biegają, żeby schudnąć albo żeby poprawić kondycję – to doskonałe uzasadnienie. Ale dla wielu prawdziwa przyczyna, dla której katujemy nogi, tak naprawdę nie sprowadza się do zrzucenia wagi czy poprawienia kondycji. Kiedy byłem młody, wciąż poprawiałem ludzi, którzy pytali, czy biegam dla poprawy kondycji. – Nie – mówiłem. – Chodzi tylko o to, żeby mieć kondycję do biegania.
Fragment artykułu pochodzi z najnowszego 12/13 numeru tygodnika FORUM w kioskach od poniedziałku 25 marca 2013 r.