Nie ma znaczenia, ile minęło lat. Irak zawsze jest ze mną – dźwięki z minaretów i pustynny wiatr. Wszyscy, którzy brali w tym udział, mieli swoje subiektywne doświadczenia, niektórzy gorsze, inni lepsze, ale zaryzykuję twierdzenie, że u większości weteranów dominuje otępiający smutek. Po opuszczeniu armii w 2010 r. skasowałem wszystkie wojskowe zdjęcia z Facebooka i sprzedałem to, co jeszcze miałem z mundurów i wyposażenia.
Śpiew działka 30 mm
Inwazja z 20 marca 2003 r. dla mnie nie miała dramatycznego przebiegu, bo gdy czołgi z dwóch szwadronów mojego pułku rozpoczęły rajd przez piaski Mezopotamii, ja byłem w naszych koszarach w Niemczech, pakując obrazy w kantynie oficerskiej przed zbliżającym się powrotem jednostki do Wielkiej Brytanii. Kiedy koledzy wrócili z inwazji szczupli i opaleni, z dramatycznymi opowieściami, nie mogłem się doczekać mojego przydziału w kwietniu 2004 r. na sześciomiesięczną służbę.
W tamtym momencie nie byliśmy częścią tego, co doprowadziło do śmierci – według szacunków – 120 tys. cywilów. Nie było jeszcze tak wielu zawodzących w rozpaczy irackich matek. Przyjaciele nie zostali jeszcze zabici w zestrzelonych śmigłowcach. Żołnierze, których świerzbił palec na spuście, nie byli pozostawieni bez kontroli, a skutki pychy wojskowych hierarchów jeszcze nie dopadły armii.
Fragment artykułu pochodzi z najnowszego 14 numeru tygodnika FORUM w kioskach od poniedziałku 8 kwietnia 2013 r.