Miej własną politykę.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

30 milionów kroków

Zdobywca Pulitzera rusza pieszo śladami ekspansji człowieka

Jako punkt wyjściowy wielkiej wyprawy Paul Salopek wyznaczył etiopską wioske Herto Bouri, gdzie znaleziono najstarsze skamieniałości homo sapiens. Jako punkt wyjściowy wielkiej wyprawy Paul Salopek wyznaczył etiopską wioske Herto Bouri, gdzie znaleziono najstarsze skamieniałości homo sapiens. Brennan Linsley/AP / EAST NEWS
Paul Salopek, dwukrotny zdobywca Pulitzera, wyruszył na siedmioletnią wyprawę „Na wschód od Edenu“ – śladami ekspansji człowieka. Niespiesznie. Głęboko. Pieszo.
Obraz ze strony internetowej przedsięwzięcia, na której pojawiają się relacje z poszczególnych etapów podróży.National Geographic Obraz ze strony internetowej przedsięwzięcia, na której pojawiają się relacje z poszczególnych etapów podróży.
Szlak wyprawy prowadzi m.in. przez miasto Chengdu w Chinach, gdzie nasz gatunek świetnie się zaadoptował.TAO Images RM/Getty Images/FPM Szlak wyprawy prowadzi m.in. przez miasto Chengdu w Chinach, gdzie nasz gatunek świetnie się zaadoptował.
Punktem docelowym podróży Salopka jest Ziemia Ognista, na południu Chile. Na zdjęciu autochtonka należąca do plemienia Yaghan.Diego Goldberg/Polaris Images/EAST NEWS Punktem docelowym podróży Salopka jest Ziemia Ognista, na południu Chile. Na zdjęciu autochtonka należąca do plemienia Yaghan.

W pogodny dzień na płaskim terenie – w krajobrazie, powiedzmy, takim jak pożółkłe podłoże Doliny Wielkiego Rowu w północnej Etiopii, który mnie otacza – widoczność wynosi 60 mil. Dystans trzech dni marszu. Przez następne siedem lat mojego życia, gdy maszerując będę odtwarzał ścieżki pierwszych przedstawicieli gatunku homo sapiens, którzy opuścili Afrykę, odległość ta będzie dla mnie – podobnie jak dla naszych przodków – wyznaczać granice mojego namacalnego wszechświata, mojego horyzontu”.

To pierwszy wpis – z 22 stycznia br. – w wirtualnym dzienniku podróży Paula Salopka. Amerykański reporter, lat 51, dwukrotny zdobywca nagrody Pulitzera, m.in. za reportaże z Afryki, rozpoczął najambitniejszy projekt swojego życia: marsz drogą, którą wędrował gatunek homo sapiens. Miejsce startu – wioska Herto Bouri w Etiopii. Stąd pochodzą najstarsze skamieniałości naszych przodków sprzed 160 tys. lat.

Salopek zarzucił na plecy, jak pisze, „komunikacyjny tobołek”, ale chce się przemieszczać krok za krokiem: „Jesteśmy stworzeni, by chodzić. Zostaliśmy wyposażeni przez dobór naturalny, żeby w sprężystym chodzie chłonąć sens naszych dni z prędkością trzech mil na godzinę. Nie chciałbym żyć w innych czasach, ale uważam, że jest wiele powodów, by zwolnić w tym gorączkowym tempie naszego okresu w historii”.

Bagaż

Musi być lekki. Nowe technologie sprzyjają wyprawie: wszystko jest coraz lżejsze i coraz mniejsze. Leciutki laptop, GPS, telefon satelitarny, kamera wideo, dyktafon. Ten sprzęt plus osobiste drobiazgi mieszczą się w plecaku, ważą nie więcej niż 20 kg. Najważniejsze są jednak dobre buty.

Najpierw był rekonesans, wyszukanie i wynajęcie przewodników, załatwienie wiz, plan na pierwsze dwa lata podróży – kolejnych pięć otacza jak na razie mgła. Zakup wielbłąda w Dżibuti, który będzie niósł wodę i żywność. Przez najbliższy rok Salopek pokona pustynie Etiopii i Półwyspu Arabskiego w stronę Bliskiego Wschodu. Zapasy wody i jedzenia będzie uzupełniał na miejscu – w wioskach i miasteczkach, na lokalnych rynkach i bazarach.

Gdyby wyruszył siedem lat temu, byłaby to inna podróż. Nie było smartfonów, a społeczne media nie grały tak ważnej roli jak dziś. Za siedem lat w świecie, z którego wyruszył, zmieni się więcej, niż potrafi przewidzieć dzisiaj. Nowiutki sprzęt, który ma ze sobą, będzie niemal antyczny.

Dziś, jak mówi, okablowane jest 35 proc. świata – gdy w 2020 r. dotrze do Ziemi Ognistej, przewiduje, że okablowanie sięgnie 80–90 proc. planety. Zmienić się mogą granice krajów, wybuchnąć konflikty i wojny, które wywrócą porządek w krajach i regionach. Wstrząsy polityczne mogą wręcz uniemożliwić marsz reportera na wschód od Edenu, a co najmniej zmusić do zmiany trasy. Salopek wie, że w takiej podróży trzeba być elastycznym.

Z DROGI: kosmiczny żart

24 stycznia, Herto Bouri, Etiopia:

„– Dokąd idziesz – pytają afarscy koczownicy. – Na północ. Do Dżibuti. (Nie mówię im »do Ziemi Ognistej« – to zbyt daleko, więc bez znaczenia). – Oszalałeś? Źle się czujesz? W odpowiedzi Ahmed Alema Hessan, żylasty i energiczny słodki drań, a zarazem mój opiekun i przewodnik przez upalną Kotlinę Dankilską, zgina się ze śmiechu. To on dowodzi naszą mikrokarawaną złożoną z dwóch wychudzonych wielbłądów. Słyszałem już ten śmiech mnóstwo razy. Ten projekt to dla niego niezły kawał, taki kosmiczny żart. Maszerować przez siedem lat! Przez trzy kontynenty! Znosić niewygody, samotność, niepewność, strach – wszystko dla węzełka idei, pustej gadaniny, naukowych i literackich rojeń. Podoba mu się ten absurd”.

Trasa

Po co więc ten „kosmiczny żart”? Po co „ten absurd” i „literackie rojenia”? Nie chodzi o zabawę w sport ekstremalny, choć wyprawa ma wiele jego cech. Salopek kocha słuchać historii i opowiadać je innym. Kiedyś jako korespondent „Chicago Tribune” i „National Geographic” latał po nie samolotem, helikopterem, jechał autem, jeepem, ciężarówką – teraz idzie do nich pieszo. Marsz od historii do historii, od opowieści do opowieści. Czy istnieje tkanka, która je łączy? Podejrzewa, że tak, tylko jej nie dostrzegamy.

„Chcę sprawdzić, czy bardziej refleksyjne podejście do zbierania informacji czyni naszą robotę bardziej sensowną – mówił w jednym z wywiadów przed wymarszem. – Tracimy strukturę rzeczy, nie dostrzegamy kolorów, ignorujemy smaki. Reagujemy na kryzysy, a ogromne ludzkie populacje pozostają poza polem naszej obserwacji. Są niewidoczne”.

Mówi też, że slow journalism zyska na głębi.

Cel najważniejszy: stworzyć portret świata w latach 2013–20, dla nas i dla przyszłości. Co 100 mil Salopek pobierze sześć „próbek” do tego portretu: nagra odgłosy środowiska, sfotografuje ziemię i niebo, panoramę miejsca, zarejestruje minutę nagrania wideo i przeprowadzi wywiady z miejscowymi. „Próbki” ukażą, jak zmienia się niebo i ziemia, a także jak zmieniają się ludzie i kultury.

Wystartował z miejsca, z którego – jak sądzą naukowcy – między 50 a 70 tys. lat temu homo sapiens wyruszyli na podbój świata. Też pieszo. Są ślady, że wcześniejsze próby zaludnienia innych kontynentów, 100 tys. lat temu, kończyły się porażką. Salopek idzie trasą sukcesu gatunku.

Z Doliny Wielkiego Rowu będzie szedł przez Etiopię i Dżibuti do Morza Czerwonego. Przeprawi się na Półwysep Arabski – tam będzie maszerował zachodnim wybrzeżem ku północy, na Bliski Wschód. Pod koniec 2013 r. odpocznie w Jerozolimie lub Ammanie. W okresach przerwy, czasem kilkutygodniowych, może dłuższych, będzie do niego przyjeżdżać żona Linda Lynch, zawodowo artystka rysowniczka. Siedem lat poza domem to wyzwanie dla małżeństwa, przyjaźni, relacji z innymi.

Z Bliskiego Wschodu pójdzie dalej przez Eurazję, przemierzy Chiny – sam ten kraj zajmie mu około 14 miesięcy marszu – oraz Syberię. Przez Cieśninę Beringa przepłynie łodzią do Nowego Świata, do którego homo sapiens dotarli 12 tys. lat temu. Z Alaski prosto w dół mapy przez obie Ameryki do Patagonii i Ziemi Ognistej w części chilijskiej. Odwiedzi 36 krajów, przemierzy 21 tys. mil, zrobi jakieś 30 mln kroków.

Taka podróż kosztuje. Zrzuciły się na nią duże fundacje wspierające rozwój dziennikarstwa: Nieman Foundation for Journalism z Uniwersytetu Harvarda, Knight Foundation, Pulitzer Center on Crisis Reporting, a także „National Geographic”, dla którego Salopek śle korespondencje z drogi.

Przed rozpoczęciem wyprawy poleciał na metę – do Ziemi Ognistej. Spotkał ostatnią autochtonkę z plemienia Yaghan, 84-letnią Cristinę Calderon. Ma nadzieję, że choć za siedem lat świat się zmieni, dona Calderon będzie tam na niego czekać.

Z DROGI: znaki i tajemnice

28 stycznia, wioska Dalifagi, Etiopia:

„Woda jest złotem Kotliny Denkilskiej. Żadna niespodzianka. To jedna z najgorętszych pustyń na świecie. Po trzech dniach wędrówki wzdłuż zachodniego zbocza Doliny Wielkiego Rowu ja i mój przewodnik Ahmed Alema Hessan odszukaliśmy pojedynczą błotnistą kałużę z deszczówką, gdzie mogliśmy napoić wielbłądy. Ale już dzień później natrafiliśmy na nowy rodzaj wodopoju – upragnioną oazę elektronów, wioskę Dalifagi”.

Do agregatu prądotwórczego w wiosce Dalifagi ciągną pielgrzymki Afarów. Setki z nich ustawiają się w kolejkach, by za parę centów podładować telefon komórkowy. Jak donosi Salopek, „w pobliskim mieście Asaita miejscowy przedsiębiorca sklecił frankensteinowskie urządzenie, które ładuje telefon w parę minut”. Komórka to powszechne uzależnienie wśród 900 mln mieszkańców Afryki Subsaharyjskiej i potężne narzędzie w handlu. „Pozwala skontaktować się z wieloma handlarzami kóz. Ludzie mogą wybrać sobie najdogodniejszą cenę” – notuje Salopek. Nie wiadomo, jak rewolucja informacyjna zmieni życie Afarów za 20 lat; w każdym razie – jak twierdzi lokalny polityk – „życie to już nie będą wielbłądy i kozy”.

3 lutego w Dolinie Denkilskiej Salopek odkrywa starożytny Internet: notuje, że koncept sieci został stworzony dawno temu przez wędrowne plemiona Afryki, żeby przekazywać sobie nawzajem informacje o lokalizacji wodopojów i złodziejach bydła. Wśród Afarów ten system dzielenia się newsami nosi nazwę dagu. Przypadkowo napotkany wędrowiec ma obowiązek precyzyjnie przekazać każdy strzęp informacji, jaki posiada. Etiopski antropolog Kassa Negussie Gatachew twierdzi, że dagu „jest dokładniejsze niż Internet”.

Pułapki

Niebezpieczne sytuacje – chleb powszedni reportera podróżnika. W ostatnich latach we wschodniej Etiopii zdarzały się porwania zagranicznych podróżników. Niektóre obszary tej części kraju to ziemia bezprawia i strefa rażenia Al-Shabab, ugrupowania fundamentalistów islamskich, które działa w sąsiedniej Somalii. Salopek wie o tym, zjeździł niegdyś Afrykę, za reportaże z tego kontynentu dostał swoją drugą nagrodę Pulitzera (pierwszą – za dziennikarstwo naukowe; z wykształcenia jest biologiem).

15 lutego, w regionie Afar, zanotował: „kontynent i karabin często wydawały się synonimami – zakątek gwałtu, uzbrojona po zęby strefa zagrożenia, toczona wirusem anarchii lub zniewolona przez państwa policyjne”.

Karabin to osławiony AK-47. Mimo wysiłków afrykańskich rządów, które zbierają broń i przetapiają ją na pomniki, kontynent zalany jest kałasznikowami. „Afryka rośnie w siłę. Ale dalej doświadcza nawrotów ospy karabinu”.

Salopek nie wziął w podróż broni. Liczy na uprzejmość i gościnność. Wierzy, że wiara w ludzi, dogadywanie się, kooperacja popłacają. Niepokoi go odcinek syryjski: w jakim stadium będzie wojna domowa, kiedy tam dotrze w 2014 r.?

Ma w reporterskiej biografii przygody, za które mógł zapłacić życiem. Obsługiwał wojnę na Bałkanach w latach 90., był w Afganistanie i Iraku. Ale najbardziej niebezpieczna historia przytrafiła mu się w Sudanie, targanym wojną domową – z przerwami – od połowy lat 50. W 2006 r. sympatyzująca z rządem milicja zatrzymała go w Darfurze; razem z nim aresztowano jego tłumacza i kierowcę z Czadu. Milicjanci przekazali ich armii. Byli bici i trzymani w izolacji, Salopek omal nie zmarł z głodu. Po kilkunastu dniach, gdy nie dawał znaku życia, redakcja „National Geographic” uderzyła na alarm.

Po kolejnych dniach okazało się, że władze Sudanu postawiły Salopka przed sądem. Oskarżyły go o szpiegostwo, nielegalną pracę i przekazywanie fałszywych informacji. Salopek wjechał bowiem do Darfuru bez wizy. Zamknięto go w obskurnej, dusznej celi z 15 innymi więźniami, bez toalety. Warunki odsiadki poprawiono po interwencji odwiedzających go kongresmenów i senatorów z USA, m.in. Baracka Obamy. Uwolnienie zawdzięcza gubernatorowi Nowego Meksyku Billowi Richardsonowi, który poleciał do Chartumu i w osobistej rozmowie przekonał prezydenta Omara al-Bashira, że sławny reporter nie jest szpiegiem. Zwolniono też towarzyszy podróży i uwięzienia. Odsiedzieli miesiąc.

Teraz przeszkodą może być Iran, którego północna część znajduje się na trasie marszu. Salopek musi dostać wizę i przejść ten rejon bezpiecznie. Gdyby nie dostał zgody władz w Teheranie, czeka go długi obchód – na północ wzdłuż brzegów Morza Kaspijskiego, do Rosji. To by wydłużyło wyprawę o miesiące.

Z DROGI: bliskość, pamięć, zapomnienie

4 lutego, Warenzo, Etiopia:

„Ręcznie kopane studnie to tunele czasoprzestrzenne pustynnej podróży. Przenoszą nas bezzwłocznie z osobistych samotni do wszechświata innych. Zawsze można tam kogoś spotkać. Gdy przystaje się na parę minut, na godzinę, gdy wyciąga się wiadra szarej, słonawej wody, czuć prawie bolesną intymność. Wymuszona bliskość wodopojów narzuca konsens mile widzianej ślepoty, odwracania oczu, gdy ludzie obojga płci myją się, piorą ubrania i piją tuż obok siebie”.

21 lutego, w Dubti, nowy pejzaż: „plantacja cukrowa Tendaho, miliardowy etiopsko-indyjski projekt, który doprowadził do rozkwitu Kotliny Denkilskiej i pozwala Etiopii wyzwolić się z zależności od pomocy międzynarodowej”. Ale są też ofiary wielkiego przedsięwzięcia: miejscowa ludność przesiedlana siłą przez policję. „Kto wie, jak naprawdę nazywali się Siuksowie wypchnięci na zachód, dla wygody poszukiwaczy złota. Ludzkość przebudowuje świat w radykalnym i przyspieszającym cyklu zmian, który spłaszcza zbiorową pamięć. Czeski powieściopisarz Milan Kundera napisał kiedyś: walka ludzi z władzą to bój pamięci z zapomnieniem”.

Klucze

Salopek nie chce, by patrzono na jego wyprawę jak na podróż do przeszłości. Przeszłość jest tu jedynie mapą drogową, on maszeruje ku dziś. I ku przyszłości.

Pewien antropolog, który kibicuje reporterowi, mówi, że kiedyś Salopek będzie miał prawo, jak mało kto na świecie, powiedzieć słuchaczom, czytelnikom, widzom, także swoim wnukom: – Widziałem tysiące sposobów bycia człowiekiem, nie ma jednego jedynego. Jesteśmy niezwykle zróżnicowanym gatunkiem istot żywych.

Zanim jednak odnajdzie własny klucz do człowieczeństwa, fotografuje klucze do swojego domu w Teksasie; zdjęcie publikuje na Twitterze. Zastanawia się: wziąć je czy zostawić? Odpowiedź zachowuje w tajemnicy. Z wielkiego multimedialnego show, jakim jest ta wyprawa, chce coś zachować tylko dla siebie.

Z DROGI: wędrować przez świat

15 marca, w pobliżu Howle:

„Rozbijamy obóz na zboczu góry Asa Fatma, bazaltowej stanicy wznoszącej się nad szlakami karawan, które ciągną na wschód do starożytnego miasta Tadżura. To odległy port, z którego kość słoniowa, sól i niewolnicy odpływali do Arabii. Mała Republika Dżibuti rozciąga się przed nami: bezwodna równina, suchsza i gorętsza niż etiopska pustynia, zwiędłe solniska oślepiającej słonej bieli, skarpy stalowej szarości. Bez wątpienia są tu Afarowie, skuleni w cieniu palm pasterze, rozdzieleni z etiopskimi braćmi kolonialną granicą, mówiący łamanym francuskim.

Tu zaczynam się żegnać z moimi towarzyszami wędrówki, afarskimi hodowcami wielbłądów z Herto Bouri.

Jak to jest wędrować przez świat?

To poranki takie jak te: otwierasz oczy, by ujrzeć nieskazitelne dzień po dniu niebo. Blada, mistyczna pustka, która w momencie przebudzenia wydaje się wysysać cię w górę, poza twoje ciało. To czyste pustkowie głodu, światłość wydmuchiwana przez wiatr niczym powietrze z piszczałki. (Przeszliśmy wczoraj 18 mil krótkimi partiami, na jednej misce makaronu i garści herbatników na głowę). Moja obrączka, kiedyś ciasna, teraz luźno zsuwa się po palcu. To uczenie się, jak przeszukać okiem krajobraz, by znaleźć paszę dla wielbłądów, kierunek podmuchów pyłu, drzewo na opał i oczywiście wodę – w tej wiedzy kryje się prastara moc. To także ogarnianie bezkresu Afryki, który przewija się przed oczami z każdym przebytym krokiem, i mgliste przeczucie, że trzy mile na godzinę to wciąż za szybko.

To wspólna podróż. W dobre dni, my, czterej wędrowcy, dostrzegamy swoje szczęście. Obijamy się po surowych górskich ścieżkach, prawie w biegu, z całą lśniącą pustynią Etiopii u naszych stóp. Nasze głosy odbijają się echem od ścian czarnych kanionów w konkursie krzyków. Nasze spojrzenia się spotykają i nagle wszyscy – trzech Afarów i człowiek z drugiego końca świata – wybuchamy śmiechem jak dzieci. Wielbłądnikom udziela się nastrój i zaczynają śpiewać.

Jak to jest, wędrować przez świat? Właśnie tak. To jak poważna sztuka. Będzie mi brak tych ludzi”.

Ten wpis w dzienniku ma motto – afrykańską mądrość: Jeśli chcesz iść szybko, idź sam. Jeśli chcesz zajść daleko, wędruj wspólnie [z innymi].

Wędrujmy z Salopkiem. Wirtualnie i realnie. Niespiesznie.

Polityka 15.2013 (2903) z dnia 09.04.2013; Ludzie i style; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "30 milionów kroków"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

Kultura

Jak staliniści wymordowali gruzińskich poetów. Muzeum, które trzeba odwiedzić

W przeddzień ostatnich manifestacji w Tbilisi otwarto szczególne muzeum stalinowskich represji. Warto tam zajrzeć, żeby zrozumieć kulturowe napięcia między Gruzją a Rosją.

Jakub Mejer
19.03.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną