Zdezorientowani rodzice, umordowani nauczyciele i pedagodzy zalecający powrót do dawnej dyscypliny ostrzegają: stop, dość już schlebiania dziecięcemu ego! Bo oto na naszych oczach „dziecko tyran” staje się autentycznym zjawiskiem społecznym. Niejedno upragnione, uwielbiane, wychwalane, hołubione i rozpieszczane dziecko nie uznaje autorytetu, nie potrafi znieść żadnych przeciwności ani odmowy. Specjaliści ds. wychowania przyjmują w swoich gabinetach coraz więcej szkrabów, które jeszcze od ziemi nie odrosły, a już są uzależnione od natychmiastowej gratyfikacji. Nie tak dawno obowiązkową lekturą było „Summerhill” Alexandra S. Neilla, książka należąca do kanonu pedagogiki wolnościowej. Obecnie hitem stają się książki opisujące zniecierpliwienie rodziców. Za oceanem Adam Mansbach, ojciec wyczerpany kaprysami swojej dwuletniej córeczki, sprzedał już pół miliona egzemplarzy książki „Śpij już, k***a, śpij”. Mnożą się blogi prowadzone przez zirytowane matki. Nawet prasa kobieca zajmuje się tym problemem, pisząc na przykład o „tabu bitych rodziców”. Jak współczesny młody człowiek zmienił się w despotę? Dlaczego rodzice pozwolili mu, aby poczuł się jak basza? Jak oprzeć się ciągłemu manifestowaniu swego „ja, ja, ja!”?
Niektórzy specjaliści są zaniepokojeni rosnącą wszechwładzą najmłodszych. Jak zdefiniowałby pan małego tyrana?
Didier Pieux: Jest to przede wszystkim rozpieszczone dziecko, oczko w głowie rodziców, któremu na niczym nie zbywa – oczywiście na miarę statusu społecznego rodziny. Dodatkowa cecha: mowa tu o dziecku, które przejęło władzę w domu. Rodzice czują się bezsilni, bezradni. Powtarzają, że już sami nie wiedzą, co robić.
Po stuleciach twardej ojcowskiej ręki wahadło wychyliło się w drugą stronę – dzieci stają się tyranami dla rodziców. Jak nie wychować sobie despoty radzi francuski psycholog Didier Pleux.
Reklama