Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Prucie skarpet

Raje podatkowe – sól nowoczesnej gospodarki?

Jersey. Największa z Wysp Normandzkich: niskie podatki i bydło mleczne. Jersey. Największa z Wysp Normandzkich: niskie podatki i bydło mleczne. Toby Melville/Reuters / Forum
Walka z rajami podatkowymi to najnowsza moda polityczna w Europie. Ich likwidacja ma rozwiązać problem głodu na świecie, ograniczyć korupcję i samowolę korporacji, zwiększyć wpływy podatkowe i uratować karierę prezydenta Francji. Remedium to czy kit?
San Marino. Najstarsza republika świata. Kryzyys nadszarpnął jej rajski status.Stefano Rellandini/Reuters/Forum San Marino. Najstarsza republika świata. Kryzyys nadszarpnął jej rajski status.
Singapur. Najpopularniejszy raj podatkowy Dalekiego Wschodu. Tu trafiają niemieckie pieniądze uciekające ze Szwajcarii.David Joyner/FPM Singapur. Najpopularniejszy raj podatkowy Dalekiego Wschodu. Tu trafiają niemieckie pieniądze uciekające ze Szwajcarii.
Lichtenstein. Ostatni bastion tajemnicy bankowej w kontynetalnej części Europy.Arnd Wiegmann/Reuters/Forum Lichtenstein. Ostatni bastion tajemnicy bankowej w kontynetalnej części Europy.

Nadawca nadal jest nieznany. Ujawnił się tylko adresat: Gerard Ryle, australijski reporter i szef międzynarodowej grupy dziennikarzy śledczych. To na jego waszyngtońskie biurko w marcu 2012 r. trafił twardy dysk z informacjami o transakcjach finansowych przeprowadzanych w rajach podatkowych. Materiał był potężny, na dysku zajmował aż 260 gigabajtów (odpowiednik ponad pół miliona książek), czyli był 160 razy obszerniejszy niż raporty amerykańskiej dyplomacji ujawnione trzy lata temu przez Wikileaks.

Do dziś przez ten zbiór przekopuje się Ryle i kilkudziesięciu jego kolegów po fachu z blisko 50 krajów. Przeczesują 2,5 mln plików, w tym skany paszportów, kopie listów elektronicznych, wyciągów bankowych i przypadkowe notatki wyprodukowane przez fikcyjne spółki zarejestrowane na Karaibach lub gdzieś w Oceanii. Dotąd zdołali zajrzeć jedynie do niewielkiej części dokumentów, ale już z nich wyłania się przygnębiający obraz skali i sposobu, w jaki raje podatkowe pomagają klientom unikać płacenia podatków albo w najgłębszej tajemnicy ukryć majątek pochodzący z nielegalnych źródeł.

Raje działają jak ogromne skarpety, zdaniem Tax Justice Network, organizacji badającej systemy podatkowe, drobni ciułacze i bogacze mogli w nich zachomikować od 21 do 32 bln dol., czyli co najmniej wartość połączonych gospodarek USA i Japonii. Obecność w rajach pomagają ukryć m.in. europejskie banki.

Dobrym kamuflażem dla majątku jest zapakowanie go w fikcyjną spółkę. Ważne, by jej właścicielami były inne firmy, te z kolei też miały różnych właścicieli itd. – im większy galimatias własności, powiązań kapitałowych, tym lepiej. Dla zawodowców organizacja takiego przedsięwzięcia to nic trudnego, do tworzenia spółek matek, córek i babć służą ludzie do wynajęcia na każdą pozycję: członków zarządów, akcjonariuszy, dyrektorów, którzy w razie problemów z wymiarem sprawiedliwości zaświecą oczami, by ukryć prawdziwego właściciela. Grupa Ryle’a tylko na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych zidentyfikowała 28 takich dyrektorów, którzy w sumie zawiadywali przeszło 40 tys. spółek.

Finansowanie uciekinierów

Obrońcy idei rajów podatkowych twierdzą, że to sól nowoczesnej gospodarki: pomagają kapitałowi przekraczać granice i łączyć się w ponadpaństwowe związki, z często zerową stawką podatkową są znacznie bardziej przyjazne biznesowi niż zbiurokratyzowane państwa, a zdecydowana większość transakcji przeprowadzana jest przez legalne firmy i za pomocą czystych pieniędzy. Same raje zarabiają na niewielkich opłatach ryczałtowych lub wręcz tylko na prowizji pobieranej przez miejscowe banki od finansowych uciekinierów.

Prowadzenie interesów za pośrednictwem rajów podatkowych, np. firm z Kajmanów albo banków w Szwajcarii, zazwyczaj nie jest nielegalne, chyba że pochodzi się np. z państwa, w którym posiadanie tajnego konta za granicą jest zabronione. Zdarza się jednak, że obietnica zachowania anonimowości wabi do rajów tych, których miejsce powinno być raczej w którymś z kręgów piekła. Dlatego w dokumentach z przecieku wśród 130 tys. klientów pojawiają się zarówno dobrze sytuowani Grecy z klasy średniej, amerykańscy dentyści, jak i oszuści z Wall Street, międzynarodowi handlarze bronią, krewni dyktatorów z różnych stron świata i rosyjscy miliarderzy.

Przeciek zdążył już zakończyć karierę polityczną wiceprzewodniczącego parlamentu Mongolii i jej byłego ministra finansów, który ukrył milion dolarów w szwajcarskim banku. Okazało się również, że z usług przedsiębiorstwa zarejestrowanego na Bahamach korzystała Olga Szuwałowa, żona wicepremiera Rosji. Z kolei Carmen Thyssen-Bornemisza, spadkobierczyni fortuny niemieckich magnatów stalowych, objaśniała przez prawników, że firmy na Wyspach Cooka były jej potrzebne jedynie do sprawnych zakupów dzieł sztuki. Inną taktykę przyjęła rodzina prezydenta naftowego Azerbejdżanu Ilhama Alijewa, którego dzieci są właścicielami domów w Dubaju i firm na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych: doradca Alijewa, usprawiedliwiając swojego pryncypała, stwierdził, że w Azerbejdżanie każdy ma prawo próbować szczęścia w robieniu interesów, także prezydent.

Na ulgowe potraktowanie nie może liczyć inny uciekinier podatkowy Jean-Jacques Augier, bliski przyjaciel prezydenta François Hollande’a. Augier był jego skarbnikiem podczas zeszłorocznej kampanii prezydenckiej. Wraz ze swoim chińskim wspólnikiem założyli sieć księgarni w Chinach i kilka spółek w rajach podatkowych, m.in. na Karaibach i w Hongkongu, które prawdopodobnie pomagały mu ukrywać przed francuskim fiskusem zyski, czego francuski podatnik robić nie może.

Sprawa księgarza pozostaje błahostką w porównaniu z gigantycznym skandalem, którego głównym bohaterem został inny zausznik Hollande’a, tym razem lekarz. Z wykształcenia Jérôme Cahuzac jest kardiochirurgiem, jednak zanim został ministrem budżetu, żył z przeszczepiania włosów. Hollande, który zeszłej wiosny szedł do wyborów pod hasłem sanacji życia politycznego i finansów, zrobił Cahuzaca młotem na nieuczciwych podatników. Minister chirurg miał tropić oszustwa podatkowe, zwłaszcza te, których dopuszczają się najbardziej majętni Francuzi uchylający się od płacenia podatków nad Sekwaną. Tymczasem od zimy (także dzięki dziennikarskiemu śledztwu, niezależnemu od grupy Ryle’a) ciągnęło się za ministrem podejrzenie, że ma konto w Szwajcarii. Przez cztery miesiące Cahuzac upierał się, że konto to bujda, aż wreszcie uległ, przyznał się do łgarstw i kilkuset tysięcy euro w Singapurze i w Szwajcarii.

Upadek chirurga i machlojki księgarza doprowadziły Francję do wrzenia, w ponad 170 miastach zorganizowano uliczne protesty. Część manifestantów oburzała się na rekordowe od 16 lat bezrobocie i nowe regulacje kodeksu pracy faworyzujące pracodawców, ale większość szła zniesmaczona aferami finansowymi polityków, które sprawiły, że notowania prezydenta szorują po dnie. Rok po wyborach zmiany lokatora Pałacu Elizejskiego chce już 70 proc. Francuzów, w ten sposób Hollande stał się najbardziej znienawidzonym prezydentem w historii V Republiki.

Najpoważniejszy kryzys prezydentury ugasić ma kampania wymierzona w raje podatkowe, które zdaniem Hollande’a „powinny zniknąć”. Idąc za ciosem prezydent powołał specjalnego prokuratora, którego zadaniem będzie tropienie podatkowych uciekinierów, na dodatek banki będą musiały ujawniać wszystkie swoje zagraniczne filie, co ma odciąć je od operacji w rajach.

Bilion euro rocznie

Na wojnę z rajami podatkowymi Hollande nie wyrusza jednak samotnie. Komisja Europejska szacuje, że unikanie płacenia podatków uszczupla unijną gospodarkę aż o bilion euro rocznie. Przy czym lwią część tej sumy powinny płacić działające w Unii ponadnarodowe firmy, które notorycznie wykorzystują swoją skomplikowaną strukturę, by ograniczać zyski w krajach, gdzie szczególnie hojnie musiałyby dzielić się z fiskusem. Zamiast tego zyski wykazują w miejscach, gdzie żadnych podatków dla firm nie ma lub są ledwie symboliczne.

Podczas obecnego kryzysu, kiedy o dochód coraz trudniej, zapotrzebowanie na rajskie usługi znacznie wzrosło. Z jednej strony oznacza to większą rentowność przedsiębiorstw i zadowolenie ich właścicieli, ale także mniejsze wpływy do państwowych, już mocno odchudzonych budżetów. Wiara w to, że wielkie firmy muszą się dokładać, nie jest bezpodstawna: ich ciężarówki w końcu jeżdżą po drogach budowanych i utrzymywanych publicznie, zatrudniają pracowników wykształconych i leczonych za publiczne pieniądze itd.

Z tych powodów do antyrajskiej kampanii Hollande’a dołączyli kanclerz Angela Merkel i premier David Cameron, którzy deklarują, że dla ich rządów walka z podatkowym uciekinierstwem jest takim samym priorytetem jak rychłe zakończenie wojny domowej w Syrii, spokój w Afganistanie i przeciwdziałanie programowi atomowemu Iranu. Przed lipcowym szczytem G8 wzywają grupę do zwarcia szeregów, a resztę Unii Europejskiej do reformy, która obetnie skrzydła rajom podatkowym.

O ile jednak niemiecki rząd za miliony euro chętnie kupuje bazy danych o niemieckich klientach szwajcarskich banków, o tyle w G8 szyki musiałyby zewrzeć np. Rosja (której premier Dmitrij Miedwiediew zaproponował, by popularny do niedawna wśród Rosjan raj na Cyprze zastąpić strefą niskich podatków na Kurylach albo Sachalinie), a także Japonia, Wielka Brytania i USA, których instytucje finansowe przymykają oko na pochodzenie kapitału, którym obracają.

Wyspy Dziewicze

Dodatkowa trudność w walce z rajami podatkowymi leży w tym, że brytyjskie prawo sprzyja ukrywaniu majątku. Wielu finansistów w City (podobnie jak na Manhattanie) żyje z obsługi klientów w rajach, a one same to przeważnie brytyjskie terytoria zamorskie, wśród których prym wiodą leżące na Karaibach Brytyjskie Wyspy Dziewicze (BWD). Są one z Londynem ściśle związane, ale mogą samodzielnie wyznaczać politykę podatkową – czy też może jej brak.

Jako atrakcyjny raj podatkowy BWD aktywnie promują się od połowy lat 80. i w ciągu blisko 30 lat przyciągnęły ponad milion firm, pragnących zachować anonimowość właścicieli i ich pieniądze. Wyspy są drugim (po Kajmanach, także brytyjskim terytorium) najpopularniejszym miejscem do zakładania funduszy inwestycyjnych. „Jak David Cameron może z poważną miną wzywać, by G8 zmusiło wielki biznes do płacenia podatków, skoro pozwalamy, by Brytyjskie Wyspy Dziewicze, przestrzegając brytyjskiego prawa i korzystając z brytyjskiej ochrony, wessały miliardy funtów pochodzących z nielegalnych źródeł?” – pyta Matthew Oakeshott, inwestor i polityk obecnych w rządzie Liberalnych Demokratów.

Rozwiązanie tego paradoksu leży w gestii parlamentu, który w wyjątkowych sytuacjach może dyscyplinować terytoria. Czyli wtedy, gdy sprzyjają korupcji, praniu brudnych pieniędzy i nielegalnemu transferowi kapitału rabowanego przez elity rządzące najbiedniejszymi państwami świata – podpowiada Justin Forsyth, szef organizacji Save the Children.

W 2009 r. parlament brytyjski zawiesił konstytucję Turks i Caicos, gdy ten rajski archipelag na Karaibach (30 wysepek, nieco ponad 30 tys. mieszkańców) zbankrutował. Jego kasę opróżnił Michael Misick, ówczesny premier, który na koszt państewka czarterował samoloty, by wspólnie z żoną, amerykańską aktorką, latać na zakupy do Stanów Zjednoczonych i Europy. Po tym jak wyczyny premiera wyszły na jaw, zawieszono konstytucję i samego szefa rządu. Odtąd wyspami rządzi gubernator (obecnie Ric Todd, były ambasador Wielkiej Brytanii w Warszawie), a Misick – oskarżony m.in. o defraudację wpływów ze sprzedaży państwowej ziemi – został w zeszłym roku zatrzymany na lotnisku w Rio de Janeiro i siedzi w areszcie.

W to, że parlament brytyjski ponownie zainterweniuje w terytoriach zamorskich, nie wierzy Austria, która z pasją broni utrzymania tajemnicy swoich banków. Austriacka minister finansów Maria Fekter obiecała gambit: jeśli Wielka Brytania zmusi Wyspy Normandzkie i Wyspy Dziewicze, Kajmany i Gibraltar, by dzieliły się informacjami o założonych u nich kontach i zarejestrowanych firmach, wtedy Austria też się podzieli.

Semeta naciska

Mniej uparty jest Luksemburg. Wyczuwając, że zmienia się trend, zapowiedział, że od początku 2015 r. będzie dzielił się informacjami o kontach z rządami państw Unii i USA.

Równolegle dziesiątka unijnych państw (w tym Polska) forsuje rozwiązanie, które ma być łagodniejszym odpowiednikiem FATCA, amerykańskiej ustawy narzucającej zagranicznym bankom, by informowały system skarbowy USA o szczegółach rachunków, które założyli w nich Amerykanie. Unijny komisarz ds. podatków Algirdas Semeta naciska, by europejskie rozwiązania przyjąć jeszcze przed 2017 r. Na razie Unia jest o krok od zatwierdzenia dyrektywy, która nakazuje, by unijne firmy wydobywające ropę, gaz, diamenty albo wycinające lasy informowały o płatnościach za projekty warte ponad 100 tys. euro, także te prowadzone poza Unią. Niewykluczone, że za dwa lata dołączą także inne branże, w tym budowlana i telekomunikacja.

Tego dopominają się globalne organizacje pomocowe. Przekonują, że informacje te powinny być jawne i dostępne także dla mieszkańców krajów, których gospodarki uzależnione są od wydobycia bogactw naturalnych. „Przejrzystość jest najlepszą szczepionką przeciw korupcji. Nareszcie ludzie będą naprawdę wiedzieli, ile warte są ich surowce” – tak o dyrektywie mówi Bono, wokalista grupy U2, dziś bardziej znany ze swoich akcji społecznych w państwach Południa.

Ujawnienie płatności to dopiero pierwszy krok. Bez pełnej informacji, choćby o zyskach, zatrudnieniu i kosztach, trudno dokładnie policzyć, ile firmy wydobywcze powinny płacić do budżetów krajów rozwijających się. Organizacje pomocowe podkreślają jednak znaczenie walki z nieprzejrzystością światowych przepływów finansowych także dlatego, że Południe traci na nich co roku 859 mld dol. – to więcej, niż dostaje w ramach międzynarodowej pomocy humanitarnej i rozwojowej. Gdyby wprowadzić więcej przejrzystości, kraje rozwijające się mogłyby same uzbierać tę kwotę w formie podatków, ale ich urzędnicy skarbowi nie mają szans w starciu z korporacyjnymi prawnikami i księgowymi. Tymczasem skierowanie tej sumy do budżetów Południa – twierdzi Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa – położyłoby kres głodowi na świecie.

Specjaliści OECD od lat bezskutecznie apelują, by zmienić globalny system podatkowy i skończyć z konkurowaniem na najłagodniejszy system fiskalny. Według nich jest bowiem nie do zaakceptowania, że tak ogromna część światowej gospodarki funkcjonuje bez niczyjej kontroli. Co więcej, do tego wcale nie potrzeba globalnego porozumienia – wystarczy, by państwa same zabiegały o dzielenie się informacjami. Zachętą do takiej polityki mają być wyższe wpływy z podatków. A kryzys to dobry moment na takie działania – w lepszych czasach mało kto będzie chciał majstrować przy rajach, byleby przypadkiem nie naruszyć prosperity.

Polityka 17-18.2013 (2905) z dnia 23.04.2013; Świat; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Prucie skarpet"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną