Nadawca nadal jest nieznany. Ujawnił się tylko adresat: Gerard Ryle, australijski reporter i szef międzynarodowej grupy dziennikarzy śledczych. To na jego waszyngtońskie biurko w marcu 2012 r. trafił twardy dysk z informacjami o transakcjach finansowych przeprowadzanych w rajach podatkowych. Materiał był potężny, na dysku zajmował aż 260 gigabajtów (odpowiednik ponad pół miliona książek), czyli był 160 razy obszerniejszy niż raporty amerykańskiej dyplomacji ujawnione trzy lata temu przez Wikileaks.
Do dziś przez ten zbiór przekopuje się Ryle i kilkudziesięciu jego kolegów po fachu z blisko 50 krajów. Przeczesują 2,5 mln plików, w tym skany paszportów, kopie listów elektronicznych, wyciągów bankowych i przypadkowe notatki wyprodukowane przez fikcyjne spółki zarejestrowane na Karaibach lub gdzieś w Oceanii. Dotąd zdołali zajrzeć jedynie do niewielkiej części dokumentów, ale już z nich wyłania się przygnębiający obraz skali i sposobu, w jaki raje podatkowe pomagają klientom unikać płacenia podatków albo w najgłębszej tajemnicy ukryć majątek pochodzący z nielegalnych źródeł.
Raje działają jak ogromne skarpety, zdaniem Tax Justice Network, organizacji badającej systemy podatkowe, drobni ciułacze i bogacze mogli w nich zachomikować od 21 do 32 bln dol., czyli co najmniej wartość połączonych gospodarek USA i Japonii. Obecność w rajach pomagają ukryć m.in. europejskie banki.
Dobrym kamuflażem dla majątku jest zapakowanie go w fikcyjną spółkę. Ważne, by jej właścicielami były inne firmy, te z kolei też miały różnych właścicieli itd. – im większy galimatias własności, powiązań kapitałowych, tym lepiej.