Na początku kwietnia siostra Teresa Forcades i ulubiony ekonomista Oburzonych Arcadi Oliveras ogłosili, że zakładają ugrupowanie, które wystartuje w katalońskich wyborach w 2016 r. Nie nową partię, ale platformę obywatelską, otwartą dla partii, zwykłych ludzi i liderów społecznych. Cel: niepodległość Katalonii i nowa konstytucja, ale przede wszystkim zmiana modelu ekonomiczno-politycznego. – Chcemy niepodległej Katalonii, ale nie rządzonej przez banki – mówią.
W ciągu dwóch tygodni pod ich manifestem podpisało się w Internecie 20 tys. osób. Choć Katalończycy są zaskoczeni nagłym przejściem dwóch znanych postaci do polityki, przyjęli inicjatywę jak łyk świeżego powietrza. Polityczny krajobraz rysuje się bowiem przygnębiająco. Kryzys, ostre cięcia socjalne i przeżerająca hiszpańskie instytucje korupcja przyczyniły się do bezprecedensowego krachu zaufania do polityki, partii, monarchii i innych instytucji publicznych. Według niedawnych badań ośrodka Metroscopia dla dziennika „El Pais”, tylko 11 proc. Hiszpanów ufa rządowi.
Na tym tle charyzmatyczna mniszka z sercem po lewej stronie i dyplomem z Harvardu jawi się jako polityczna odkupicielka.
Na przekór grypie
To, że siostra Teresa została obdarzona przez stwórcę charyzmą, stało się jasne już w 2009 r., kiedy wyprodukowane przez nią własnym sumptem nagranie wideo zobaczyło pół miliona osób. Obalała w nim mity związane z rzekomą epidemią świńskiej grypy. Po czasie okazało się, że w dużym stopniu miała rację. Zaraz później okazało się również, że ma sporo do powiedzenia na inne tematy. Hiszpanie nagle spostrzegli, że w Kościele katolickim jest ktoś, kto przemawia zupełnie innym językiem niż ten, do którego przywykli w świątyniach.
W telewizyjnym wywiadzie powiedziała, że jest zwolenniczką podawania tabletki „dzień po” ofiarom gwałtów ze względów humanitarnych i że Kościołowi potrzebne jest bardziej humanitarne podejście do aborcji.