Mieszkańcy ekskluzywnej dzielnicy w Antibes na francuskim Lazurowym Wybrzeżu ze zdumieniem obserwowali policjantów przeszukujących dom ich sąsiada. Jego lokator został zatrzymany już kilka godzin wcześniej. Marc Bertoldi, właściciel atrakcyjnych nieruchomości w Metz i Nicei oraz znanej restauracji w Casablance, oficjalnie utrzymywał się z handlu drogimi samochodami, ale za kratki trafił przez inny luksusowy towar. Według policji, to właśnie on zorganizował jeden z największych w ostatnich latach skoków na diamenty, choć sam do ostatniej chwili o tym nie wiedział.
Wczesnym wieczorem 18 lutego pracownicy firmy ochroniarskiej spokojnie ładowali towar na pokład samolotu, gdy na płytę lotniska w Brukseli wpadły z piskiem opon dwa czarne samochody na sygnale. Zamaskowani napastnicy sterroryzowali obsługę kałasznikowami, błyskawicznie przerzucili ponad 120 toreb z luku bagażowego do jednej z furgonetek i uciekli. Akcja trwała niecały kwadrans, nie padł ani jeden strzał, pasażerowie niczego nie zauważyli, a o sprawie dowiedzieli się dopiero, gdy załoga kazała im opuścić maszynę. Łupem bezczelnych złodziei padły diamenty o wartości 50 mln dol.
Brylujący na Lazurowym Wybrzeżu Bertoldi dość szybko ściągnął na siebie podejrzenia policji. Skazywano go już za oszustwa i napady, siedział w więzieniu, ale nigdy nie zerwał kontaktów z półświatkiem. Kiedy więc ustalono, że jeden z samochodów użytych w napadzie pochodził z Francji, a niedługo potem restaurator z Casablanki niespodziewanie pojawił się w Genewie w podejrzanym towarzystwie, śledczy poszli tym tropem i odkryli piwnicę z ukrytymi diamentami oraz dużą ilością gotówki. W międzynarodowej obławie na początku maja aresztowano w związku z tą sprawą w sumie 31 osób we Francji, Szwajcarii i Belgii.
Nie wiedzieli, co ukradli
Tym samym lotem do Zurychu przewożone są z reguły miliony euro w wysokich nominałach.