To już wojna domowa na całego. Nigeryjskie myśliwce i śmigłowce bojowe zbombardowały północno-wschodnią część własnego kraju. Z ziemi odpowiedziano działami przeciwlotniczymi, ale jedyna trafiona maszyna szczęśliwie wróciła do bazy. Kilka godzin wcześniej prezydent Goodluck Jonathan ogłosił stan wyjątkowy w tym regionie, który wielkością dorównuje mniej więcej Anglii. To bastion partyzantów z Boko Haram, islamistycznej organizacji, która od 2009 r. przeprowadza krwawe zamachy na instytucje państwowe i ataki na wszystkich, którzy nie zgadzają się na jej wizję wprowadzenia radykalnego szariatu. Po wystąpieniu prezydenta bojownicy przeprowadzili szturm na banki, komisariaty i więzienia w miasteczkach przy granicy z Nigrem.
Analitycy obawiają się, że walki w tym najludniejszym kraju Afryki będą długie i krwawe, szczególnie w większych miastach, gdzie partyzanci kryją się pomiędzy zwykłymi cywilami. W dotychczasowych starciach zginęło już ponad 1600 osób, z czego wiele z rąk sił rządowych: niedawno wyszła na jaw masakra wioski nad jeziorem Czad, w której zginęło 187 wieśniaków, a dowody wskazują na winę wojskowych.