Spośród całych zastępów lokalnych dziwaków, kryptomesjaszów i kilku kobiet, warte uwagi są dwie dyskwalifikacje. W wyborach 14 czerwca nie wystartuje Akbar Haszemi Rafsandżani, jeden z ojców islamskiej rewolucji, który w latach 1989-97 był już prezydentem przez dwie kadencje. Zgłoszenie jego kandydatury niemal w ostatnim momencie wywołało poruszenie w Iranie, a to dlatego, że Rafsandżani jako jedyny mógł zebrać głosy sierot po nieudanej Zielonej Rewolucji z 2009 r. Wówczas niemrawo stanął on po stronie demonstrantów, a jego dwoje dzieci zostało aresztowanych za udział w zamieszkach. Rafsandżani mógł też oczekiwać na poparcie baazari, czyli drobnych kupców i rodzącej się klasy średniej, bo jako jedyny ze stawki ma jako takie pojęcie o gospodarce. W końcu mógł też liczyć przynajmniej na neutralność Najwyższego Przywódcy Alego Chamenei, z którym ręka w rękę na początku lat 90. wycinał co bardziej liberalnych polityków w Iranie. Zawiódł się jednak na starej znajomości, bo to w końcu Chamenei powołuje Radę Strażników i to on zapewne podjął decyzję o wykluczeniu go z wyborów.
Druga interesująca ofiara dyskwalifikacji to Esfandiar Rahim Maszaei, były szef gabinetu odchodzącego po dwóch kadencjach prezydenta Mahmuda Ahmadineżada. Przez część religijnego establishmentu uważany za wcielonego diabła, czarnoksiężnika, który opętał prezydenta i steruje jego poczynaniami. Maszaei dał się poznać z dość kontrowersyjnych jak na Iran sądów, np. że człowiek nie potrzebuje pośrednika w kontaktach z Allahem. Pod skrzydłami Ahmadineżada wyrósł na jednego z prekursorów odradzającej się w Iranie fascynacji czasami przedislamskimi, czy wręcz pierwszego od lat irańskiego nacjonalistę, który stawia etniczność ponad religię. Ma więc szczęście, że Rada Strażników wykreśliła go tylko z listy kandydatów na prezydenta, a nie z listy żywych.