Kandydaci w jednym półokręgu, za białymi stoliczkami. Poważni, żadnych uśmiechów przed kamerami. Prowadzący wyciąga karteczki i rozpoczyna quiz. Nerwowo jest od początku, ale wszyscy próbują się dostosować. W pierwszej rundzie każdy uczestnik mógł zadać pytanie innemu: 180 sekund na odpowiedź, 90 na ripostę. Do drugiej rundy nie dotrwał jeden z ośmiu uczestników. Mohsen Rezaee (na zdjęciu pierwszy z lewej) powiedział, że nie będzie brał udziału w tej błazenadzie.
W chwilę później prezenter zarzucił kandydatów na prezydenta Iranu pytaniami ekonomicznymi. Można było odpowiedzieć tylko: „tak”, „nie” lub „nie mam zdania”. W kolejnej rundzie prowadzący pokazywał już uczestnikom obrazki (statek, wiejski pejzaż), a ci mieli szybko odpowiedzieć, z czym im się to kojarzy. Tego nie wytrzymało dwóch kolejnych uczestników, choć bunt na wizji podniósł się dopiero przy pytaniu: jaki powinien być kandydat na urzędnika w prezydenckiej kancelarii? Odpowiedzi były do wyboru: roztropny, nieprzekupny, kompetentny lub doświadczony. Prezenter miał szczęście, że nie doszło do rękoczynów.
Tylko swoi
– Jesteśmy trochę jak ci kandydaci w telewizyjnym quizie – mówi o zbliżających się wyborach prezydenckich Sohrab, Irańczyk studiujący w Londynie. – Niby wybór jest, ale odpowiedzi bardzo ograniczone. Nieco ponad tydzień temu ta dziwna debata telewizyjna rozpoczęła serię spotkań ósemki kandydatów przed wyborami, które odbędą się 14 czerwca (ewentualna dogrywka – tydzień później).
Po dwóch czteroletnich kadencjach ze stanowiska odchodzi prezydent Mahmud Ahmadineżad.