Gdyby Łotwy nie było, Bruksela powinna ją wymyślić, bo to idealny przykład propagandowy dla innych. Na początku 2014 r. przystępuje do strefy euro jako 18 państwo członkowskie. Klamka właśnie zapadła – i to w czasach głębokiej smuty i wątpliwości. W dodatku wcześniej pozytywnie przeszła terapię wstrząsową, po głębokim kryzysie z 2008 r., który o jedną piątą skurczył gospodarkę. Podniosła podatki, obcięła wydatki, obniżyła państwowe pensje. Co – uwaga Grecja i Portugalia! – odbyło się bez protestów społecznych. I na tyle ozdrowiała, że spełnia kryteria eurozony. A więc gospodarkę ma podleczoną, a z nieco ponad 2 mln mieszkańców nie powinna stwarzać większych kłopotów. W dodatku nie przyprawi europartnerów o palpitacje serca ryzykownym referendum. Nie będzie go, bo władze uznały, że Łotysze podjęli zobowiązanie przyjęcia euro, godząc się na unijny traktat akcesyjny w 2004 r. Jest może tylko jedna plama na tym idealnym obrazie: według niedawnego sondażu 62 proc. obywateli nie chce wejścia do strefy euro, obawiając się fali drożyzny.