Piątek w nocy, 7 czerwca. Na wiadukcie koło stadionu drużyny Beşiktaş, zaraz za wypalonymi szkieletami trzech miejskich autobusów, fala młodych ludzi usiłuje przedostać się do sąsiedniej dzielnicy Stambułu – na odsiecz innym protestującym. Nacierają na szpalery policji, rozbijając się o armatki wodne i kłęby gazu łzawiącego. Krztuszą się, zawracają i znów zwierają szeregi. Niektórzy, nagradzani przy każdej okazji oklaskami przyjaciół, przerzucają dymiące ładunki gazowe przez mury stadionu, inni wyrywają z ziemi znaki drogowe i billboardy, ustawiają z nich barykady.