Na pewno dobry informatyk – i to od szpiegowania – przydałby się w Warszawie, ale nie spieszyłbym się z szykowaniem mu lokum w naszym kraju. Na pewno Polska nie ma co wychodzić przed szereg, zwłaszcza że nikt się nie spieszy, by oskarżonemu uciekinierowi pomóc.
Rysownik dziennika „International Herald Tribune” dobrze przedstawił sytuację. Snowden w Moskwie siedzi naprzeciwko dwóch rosyjskich oficerów w papachach i czarnych okularach, w pokoju naszpikowanym mikrofonami. Oficerowie przymilają się do Amerykanina: „Powiedz nam więcej o tym strasznym programie nadzoru”. Rzeczywiście Snowden jako bojownik sprawy wolności udał się pod zły adres. Ekwador też nie byłby lepszy: na pewno nie można tam bronić prawa do wolnego słowa i swobodnej publikacji tajnych materiałów.
Stany Zjednoczone postawiły sprawę jasno: Snowden jest podejrzany o bardzo poważne przestępstwo i proszą kraje sojusznicze o pomoc w postawieniu go przed wymiarem sprawiedliwości. Większość krajów, w tym i Polska, podpisały konwencję genewską z 1951 r. regulującą przyznawanie azylu. Azyl ten przysługuje jednak prześladowanemu ze względu na rasę, religię, narodowość lub przekonania polityczne, jeśli nie może liczyć na obronę we własnym kraju. Czy rzeczywiście to ten przypadek? I nie może liczyć na sprawiedliwy sąd w USA? Czy też w ogóle nie należy go sądzić?
Nie znaczy to, że trzeba popadać w zachwyt nad postępowaniem Ameryki. Waszyngton ściga swego agenta w mało elegancki sposób. Dlaczego unieważnia jego paszport? Czy takie odebranie paszportu nie jest ograniczeniem praw obywatelskich, czy nie powinna to być raczej decyzja sądu niż władz administracyjnych? Wiemy, że przyjęte w USA prawo umożliwia – w dziedzinie bezpieczeństwa - wiele dróg na skróty, ale nie muszą się one podobać w świecie.