Powodem katastrofy samolotu Boeing 777 koreańskich linii Asiana Airlines w San Francisco nie była prawdopodobnie usterka techniczna, tylko niewłaściwe podejście do lądowania. Jednak dla producenta maszyny – uchodzącej za bardzo bezpieczną – to niewielka pociecha, bo Boeinga tego roku wyraźnie prześladuje pech. Główny kłopot to oczywiście nieustanne problemy dreamlinerów. Co prawda nie są już uziemione, a dostawy kolejnych maszyn udało się wznowić, ale nadal linie lotnicze, m.in. Lot, donoszą o mniej lub bardziej poważnych usterkach. Kłopoty związane z dreamlinerami szybko nie miną, bo Boeing wciąż negocjuje z przewoźnikami warunki rekompensat za opóźnienia w dostawach i konieczność zatrzymania maszyn na ziemi po serii pożarów baterii. Na szczęście dla Amerykanów wizerunkowe pasmo nieszczęść wcale nie oznacza poważnych kłopotów biznesowych.
Na ostatnim salonie lotniczym Paris Air Show zarówno Boeing, jak i Airbus znowu zebrali mnóstwo zamówień. Linie lotnicze, nie tylko te z regionu Zatoki Perskiej, mają wprost niepohamowany apetyt na nowe samoloty. Po pierwsze, z powodu oszczędności w zużyciu paliwa, bo na tanią ropę w najbliższych latach nikt już nie liczy. Poza tym rośnie ruch w powietrzu i liczba pasażerów, a pojemność wielu lotnisk, zwłaszcza europejskich, już się nie zwiększy. Trzeba zatem szukać coraz większych maszyn, aby nie stracić w przyszłości klientów na rzecz konkurencji. Tymczasem rywale Boeinga i Airbusa – m.in. rosyjski Suchoj, kanadyjski Bombardier i brazylijski Embraer – dużych samolotów wciąż nie są w stanie wyprodukować, więc Amerykanie i Europejczycy dzielą się mniej więcej po równo niezwykle lukratywnym rynkiem.