Aby składać iPhone’y i iPady, trzeba mieć mniej niż 35 lat, powyżej 150 cm wzrostu, nie być Ujgurem i nie mieć tatuaży. Na takie warunki stawiane przez pracodawcę natrafili inspektorzy organizacji China Labor Watch (CLW), którzy zatrudnili się pod przykryciem w trzech chińskich fabrykach tajwańskiego koncernu Pegatron (m.in. w Szanghaju), gdzie 70 tys. pracowników montuje hity Apple. Dosyć pracowicie: średnio wyszło nawet 69 godzin tygodniowo, do tego nieodpłatne codzienne zebrania, na których mobilizuje się załogę, i dwie bezpłatne przerwy na posiłek. Kobiety w ciąży też mają 11-godzinną dniówkę na stojąco. Zatrudnionych jest także 10 tys. niepełnoletnich uczniów praktykantów, pracujących w pełnym wymiarze. Ludziom zabiera się dowody tożsamości, są zatrudniani przez podstawione agencje, fluktuacja jest ogromna, częste są próby samobójcze.
Koncern Apple zareagował wzorowo, komunikatem o „podjętych krokach naprawczych”. Tyle że to w niedługim czasie druga taka wpadka wizerunkowa. Przed rokiem sam Tim Cook, następca Steve’a Jobsa, pilnie jechał do Chin zażegnać podobny kryzys: dotyczący poprzedniego chińskiego kontrahenta Apple, koncernu Foxconn. Pod wpływem miażdżącej krytyki Amerykanie ogłosili, że będą szukali nowego dostawcy. I znaleźli właśnie Pegatron. W Foxconnie średnia płaca wynosi 2100 juanów (nieco ponad tysiąc złotych), a tu udało się zejść do 1600 juanów, więc drobne słabostki musiały odejść w cień.