Pierwsze z nich brzmi: czy to na pewno reżim Asada odpowiada za tę masakrę? Jednogłośnie wskazują na to raporty świadków zdarzenia, głównie rebeliantów. Trzeba jednak pamiętać, że w Syrii od kilku miesięcy trwa bezpardonowa wojna propagandowa, w której obie strony posuwają się do fałszerstw – w tym przypadku brak jest świadectw z niezależnych źródeł. Inspektorzy ONZ, którzy 26 sierpnia dotarli na miejsce ataku, stwierdzą jedynie, czy rzeczywiście doszło tam do użycia broni chemicznej, nie wskażą jednak winowajcy.
Z punktu widzenia reżimu taki atak byłby piętrowym głupstwem. Kilka dni wcześniej do Damaszku dotarli wspomniani inspektorzy, którzy na miejsce ataku mają kilkanaście minut drogi. Czy więc reżim miał interes w ściąganiu na siebie międzynarodowego oburzenia, a być może i zagranicznej interwencji? Raczej nie, szczególnie, że od czerwca – po tym jak siły rządowe zdobyły ważne strategicznie Al-Kusair przy granicy z Libanem – Damaszek przejął inicjatywę w walkach przy użyciu broni konwencjonalnej. Nawet jeśli reżim odpowiada za wcześniejsze, mniejsze w skali ataki chemiczne, to również rebelianci przyznają, że ustały one po Al-Kusair. W tym momencie to w interesie skłóconych i cofających się rebeliantów byłaby międzynarodowa interwencja.
Logicznie rzecz biorąc, dla reżimu atak gazowy pod Damaszkiem byłby więc akcją samobójczą. Problem w tym, że takie reżimy jak syryjski czasem nie kierują się logiką. Rok temu prezydent Obama podjął jednak bardzo ryzykowną decyzję o uzależnieniu swoich przyszłych akcji od działań reżimu, który logiką nigdy nie grzeszył; Obama ustalił „czerwoną linię”, po przekroczeniu której Ameryka zainterweniuje w Syrii, i nie pozostawił wątpliwości, że chodzi o użycie broni chemicznej. Broń ta była jednak wielokrotnie używana, beż żadnych konsekwencji. Biały Dom rozszerzał więc czerwoną linię do granic śmieszności, doprecyzowując, że chodzi jedynie o masowe użycie tej broni. Ale jak masowe? Czy tysiąc ofiar wystarczy?
Teraz w Waszyngtonie zapanowało hasło „Musimy coś zrobić”, bo Ameryka zupełnie już straci międzynarodowy szacunek. Zapewne w najbliższych tygodniach dojdzie więc do interwencji - nawet jeśli akurat obecny pretekst dla niej jest wątpliwy. Amerykanie już raz byli pewni, że mają do czynienia z reżimem mordującym swoich obywateli bronią masowego rażenia. I do dziś chyba tego żałują, patrząc na to, co dzieje się w sąsiednim Iraku.