Stanowiska tego nie zmienia nawet rosnąca pewność o użyciu broni chemicznej w bratobójczych walkach, choć nie brakuje słów potępienia wygłaszanych równiez zgodnym chórem. Angela Merkel i szef niemieckiej dyplomacji Guido Westerwelle nie tylko potępili ten akt barbarzyństwa, ale domagali się (bliżej nieokreślonych) konsekwencji, które „Niemcy uznają wraz z innymi za właściwe”. Polityczni komentatorzy nie mają wątpliwości – tak enigmatyczne deklaracje trudno uznać za chęć współudziału w militarnej interwencji, popieranej przez rządy Francji i Wielkiej Brytanii.
Niemcy politycy są sceptyczni– nie po raz pierwszy zresztą. „ Kraje zachodnie powinny przestać wierzyć w to, że problemy Bliskiego Wschodu uda się rozwiązać środkami militarnymi”, stwierdził minister obrony, Thomas de Maiziere (CDU). Kandydat na kanclerza z ramienia SPD, Peer Steinbrück zalecił dodatkowo powściągliwość w dyskusji na ten temat, co komentatorzy włożyli natychmiast między nabożne, polityczne życzenia.
Ostatnio ich nie brakuje – w Niemczech trwa kampania wyborcza do wrześniowych wyborów do Bundestagu, zaś politycy nie mają złudzeń, że zgoda na to, by niemieccy żołnierze narażali swoje życie w zagranicznej misji, z pewnością nie przysporzy wyborczych głosów. Niemców uwiera ponadto historyczny garb – militarna przeszłość. Starają się od lat o poprawę narodowego wizerunku, ale europejscy sąsiedzi ciągle pamiętają: vide karykatury Angeli Merkel z charakterystycznym wąsikiem, jakie pojawiły się nie tak dawno przecież na ulicach greckich miast.
Jest i druga strona medalu. Niemcy odmówiły udziału w wojnie Georga Busha w Iraku, a „od czasu wstrzymania się od głosu w sprawie militarnej interwencji w Libii przed dwoma laty, są bacznie obserwowane przez swoich sojuszników. Rząd Bundesrepubliki musi więc liczyć się z pytaniem, ile jest warta „obrona wspólnych wartości i interesów” przypomniał berliński „Tagesspiegel”.
Panią kanclerz czeka salomonowa decyzja.