Amerykańskie placówki dyplomatyczne na całym świecie rozesłały mediom streszczenie tych informacji. Podano też dość przekonujące argumenty dlaczego oskarżany jest Baszar al-Asad, a nie jego przeciwnicy, którzy mogli przecież sfabrykować dowody albo dopuścić się jakichś potwornych manipulacji.
Mimo to, większość opinii publicznej w Europie, a nawet w samej Ameryce ocenia te dowody sceptycznie, a już na pewno nie popiera uderzenia militarnego na armię syryjską. Ważne dziś jest nie to co się dzieje naprawdę, ale co ludzie o tym myślą. Obama znalazł się w impasie. Po tak brutalnym ataku chemicznym powinien jakoś zareagować, przecież USA tak często podkreślają swą rolę przywódczą w świecie. Amerykański prezydent nie może naśladować Władimira Putina, który – w ostatnich dniach nabrał wody w usta. Z drugiej strony Waszyngton – wobec fali antyamerykanizmu w świecie – nie powinien ryzykować riposty, która nie ma jasno określonych celów i obliczalnych konsekwencji.
Obecnym wydarzeniom ironicznie przygląda się zza grobu Caspar Weinberger, minister obrony za Nixona i Reagana. Ameryka – po dotkliwej i krwawej porażce w wojnie w Wietnamie rozważała wtedy argumenty za i przeciw interwencji w Libanie. Weinberger – dla Kongresu amerykańskiego sformułował wówczas sześć stosunkowo precyzyjnych warunków, które trzeba spełnić, by wysłać amerykańskich żołnierzy na jakąkolwiek wyprawę zagraniczną. Te kryteria nazwano doktryną Weinbergera. Od tego czasu powinno być wszystkim wiadomo, że demokracja nie powinna sięgać po rakiety i samoloty bez sprzyjającego nastawienia telewizji, a w każdym razie bez poparcia opinii publicznej. W istocie „doktrynę Weinbergera” z 1985 roku zredagował głośny potem generał Colin Powell, późniejszy sekretarz stanu USA, ten sam, który przedstawił światu „dowody” na istnienie broni masowego rażenia w Iraku.