Wierzę, że jesteś przyzwoitym człowiekiem i nie chciałbyś skrzywdzić dobrych ludzi, którzy znaleźli się w strasznym położeniu. Zostaniesz jednak wykorzystany jako płatny zabójca, do pokazania prawdy tylko po to, by ją zamordować” – adresatem tej dramatycznej odezwy nie jest bezwzględny najemnik, ale aktor. To skromny wycinek listu, który Julian Assange przesłał do Benedicta Cumberbatcha w odpowiedzi na propozycję spotkania. Brytyjczyk, znany u nas przede wszystkim z roli Sherlocka Holmesa w serialu BBC, chciał poznać osobiście redaktora naczelnego portalu WikiLeaks, by lepiej zagrać jego rolę w filmie „Piąta władza”.
„Spotykając się z tobą, legitymizowałbym ten nieszczęsny film i wspierałbym twoją, zapewne świetną, ale zepsutą wymogami scenariusza kreację” – pisał dalej Assange. „Twoje umiejętności stały się zabawką w rękach ludzi, którzy zamierzają usunąć mnie i WikiLeaks z tego świata. Uważam, że powinieneś ponownie przemyśleć swoje zaangażowanie w to przedsięwzięcie, konsekwencje pracy przy projekcie, który szkaluje i marginalizuje żyjącego uchodźcę politycznego, ku uciesze skostniałego, skorumpowanego i niebezpiecznego państwa. Przemyśleć konsekwencje, jakie może mieć ten film dla ludzi, którym z jego powodu stanie się krzywda. Bo to teraz wspólna historia dotycząca milionów ludzi”. List trafił do adresata już w styczniu 2013 r., ale niedawno, tuż przed premierą rzeczonego filmu, znalazł się również na stronach WikiLeaks. Czy unikając angielskiego aktora i trąbiąc o tym urbi et orbi, Assange naprawdę chciał chronić swoje dzieło i współpracowników, czy raczej dopisać kolejny rozdział własnej mitologii?