Ostatni raz, kiedy Inés del Río mogła wybrać się do kina, na hiszpańskich ekranach królowała „Podróż donikąd”, arcydzieło Fernando Fernána Gómeza. Dziś lokalnym hitem jest film „Wiedźmy z Zugarramurdi”. Jego akcja toczy się w małej baskijskiej wiosce rozsławionej stosami, na których w XVII w. palono kobiety oskarżone o czary. W przypadku del Río oba te tytuły mają symboliczną wymowę. Gdy 2 czerwca 1987 r. policja zatrzymała ją podczas podróży na południu kraju, opinia publiczna była przekonana, że będzie siedzieć za kratami aż do śmierci. Ale dwa tygodnie temu kobieta niespodziewanie wyszła na wolność. Do kina jednak szybko nie zawita, bo wściekli Hiszpanie widzą w tej rudowłosej Baskijce (urodzonej niedaleko Zugarramurdi) kolejną czarownicę, którą najchętniej by spalili.
Zapracowała na taką opinię. Do ETA, baskijskiej organizacji terrorystycznej, wstąpiła jeszcze jako dwudziestokilkulatka i choć towarzysze wołali na nią Mała, to w historii terroru zapisała się wielkimi zgłoskami. Należała do Komanda Madryt, najkrwawszego oddziału w dziejach ruchu, który w ponad 50 krwawych zamachach pozbawił życia 83 osoby, a ranił kilkakrotnie więcej. Del Río udowodniono, że w latach 1984–86, czyli apogeum działalności grupy, brała udział w przynajmniej sześciu atakach, w których zginęły 24 osoby.
Kiedy policjanci wyłapywali jej kompanów, ona sama unikała aresztowania, chroniąc się za granicą – najpierw we Francji, a potem w Algierii. Gdy wreszcie wpadła, w prowadzonej przez nią furgonetce śledczy znaleźli 35 kg amonalu, ulubionego materiału wybuchowego ETA, za pomocą którego terrorystka chciała przeprowadzić serię zamachów na Costa del Sol.