Niemcy starają się sobie wytłumaczyć, jak to się stało, że upadła idea zorganizowania w Bawarii zimowej olimpiady w 2022 r. Tak zdecydowano w lokalnych referendach w czterech zainteresowanych regionach, m.in. w Monachium i Garmisch-Partenkirchen – i to olbrzymią większością 75 proc. głosów. A wydawało się, że to czysta formalność. Za była cała wierchuszka niemieckiego sportu, CDU, CSU i SPD, Audi, ADAC i Bayern Monachium, a komitet wsparcia miał milionowy budżet. Tym potężnym siłom przeciwstawiła się skromna inicjatywa obywatelska Nolympia, napędzana głównie siłami lokalnych Zielonych, dysponująca 35 tys. euro. Górę wzięły argumenty, że igrzyska zniszczą środowisko, a nikt tutaj na nich nie zarobi.
MKOl ma coraz gorsze notowania jako ciało wynaturzone, zachłanne i skrajnie skorumpowane, a zły klimat wokół styczniowych igrzysk w Soczi też musiał zrobić swoje. „Niepotrzebne nam 17-dniowe party, po którym zostają słone rachunki do zapłacenia” – tłumaczyła Katharina Schultze z Zielonych, współuczestnika sojuszu przeciw igrzyskom. W marcu w podobnym duchu wypowiedzieli się przeciwko organizowaniu olimpiady w 2022 r. mieszkańcy szwajcarskiego kantonu Graubünden. Wydaje się, że wielkie imprezy sportowe już nie budują prestiżu państw i narodów, przynajmniej w naszej części Europy. Chyba żeby to była piłka nożna. Na nią nigdy nie żal grosza. Niemcy przymierzają się już do organizacji mistrzostw Europy w 2024 r., z udziałem 24 drużyn, a nie 16, jak do tej pory. I o wyniki ewentualnego referendum są całkowicie spokojni.