Umowa jest tymczasowa. Zamysł był taki, aby skłonić Teheran do zamrożenia programu nuklearnego na sześć miesięcy i w tym czasie w spokoju wynegocjować długookresową umowę nuklearną.
To światowym mocarstwom (członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ plus Niemcy) udało się połowicznie. Z jednej strony warunki umowy - jeśli będą przestrzegane - wydłużą o kilka miesięcy czas potrzebny Irańczykom od podjęcia decyzji o budowie bomby do jej ukończenia. Z drugiej strony, nie ma żadnej gwarancji, że to nie będzie stracone sześć miesięcy, bo jeśli chodzi o przebieg genewskich negocjacji, Irańczycy rozegrali wyrafinowaną partię szachów, podczas gdy reszta świata bawiła się warcabami.
Niedzielna umowa przede wszystkim łamie podstawową zasadę wszystkich dotychczasowych rezolucji ONZ, które domagały się od Teheranu bezwzględnego porzucenia programu nuklearnego w zamian za jakiekolwiek poluzowanie sankcji gospodarczych. Nowa umowa pozwala Irańczykom zachować uran wzbogacony do poziomu 5 proc. Bomby z tego nie będzie, najwyżej paliwo do reaktora jądrowego, ale jednocześnie mocarstwa zgodziły się na poluzowanie sankcji – nieznaczne, ale chodzi o zasadę. W Teheranie może to zostać odebrane jako odwrócenie trendu.
W Genewie Iran wygrał też wiele mniejszych potyczek. Zobowiązał się niby „zneutralizować” całe zasoby uranu wzbogaconego do 20 proc., ale ten proces jest łatwo odwracalny. Z 20-proc. uranu bomby też nie można zrobić, w tym jednak przypadku przeskok do poziomu bombowego (90 proc.) nie jest już taki trudny i czasochłonny. Również deklaracja o pełnej transparentności irańskiego programu może być iluzoryczna – gdyby Irańczycy rzeczywiście nie mieli przed inspektorami nic do ukrycia, już dawno podpisaliby Protokół Dodatkowy do Układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, który pozwala ONZ na niezapowiedziane inspekcje w dowolnie wybranym miejscu.