Mieszkańcy Akwizgranu uważają się za lepszych Europejczyków niż inni Niemcy. Czuwa nad nimi duch Karola Wielkiego, poza tym tuż za miedzą mają Belgię i Holandię. Z tego serca zachodniej Europy pochodzi Martin Schulz, wkrótce być może następca José Manuela Barroso na stanowisku szefa Komisji Europejskiej. W ostatnich dniach ten scenariusz stał się jeszcze bardziej prawdopodobny, po tym jak w Berlinie ostatecznie powstała wielka koalicja – CDU-CSU-SPD – Schulz będzie miał jej poparcie.
Kapo z księgarni
Urodził się w 1955 r. w górniczej rodzinie z Zagłębia Saary. Niedawno, na spotkaniu z młodzieżą w Oświęcimiu, wspomniał, jak jego dziadek katolik dumny był z tego, że nigdy nie powiedział „Heil Hitler”. On sam do niemieckich socjaldemokratów wstąpił w 1974 r. pod wrażeniem polityki Willy’ego Brandta, demokratyzującej zachodnioniemieckie społeczeństwo. Po studiach otworzył w Würselen koło Akwizgranu własną księgarnię, co wypłaciło się niemałym oczytaniem i płynną znajomością angielskiego, francuskiego i holenderskiego. W wieku 31 lat został najmłodszym burmistrzem w regionie. Już wtedy musiał mieć niezłe talenty organizacyjne i siłę przekonywania, skoro udało mu się w 30-tys. Würselen rozlokować tysiąc afrykańskich imigrantów i – mimo dąsów mieszkańców oraz propagandy ksenofobów – ponownie wygrać wybory.
Od początku jego polityczną namiętnością była Europa. Dopadła go nie jako wydumana idea, którą można z dnia na dzień zamienić na inną, ale – jak mówi – niczym wirus. Po szczeblach partyjnej hierarchii wspinał się wytrwale, choć bez wielkich skoków.