Już sama perspektywa wyjścia Szkocji ze Zjednoczonego Królestwa oraz Katalonii z państwa hiszpańskiego rozpala namiętności. W pierwszej połowie grudnia 2013 r. w badaniu na zlecenie „Timesa” za niepodległością chciała głosować mniejszość pytanych Szkotów (33 proc.), przeciw niezależnemu państwu szkockiemu było 52 proc. W Katalonii zwolennicy niepodległości są liczniejsi (52 proc.), aż 80 proc. jest natomiast za samym referendum w tej sprawie. Paradoks polega na tym, że Szkocja, która jest mniej przekonana do niezależności, ma gwarancje polityczne, że jej wola zostanie uszanowana, bo referendum jest wynikiem ustaleń między szkockim samorządem i Londynem. W przypadku Katalonii tak nie będzie.
Obecny prawicowy premier Hiszpanii Mariano Rajoy powiązał zresztą sprawę szkocką z katalońską. Jego zdaniem w obu tych przypadkach niepodległość będzie oznaczać rozwód nie tylko ze starym krajem, ale również z Unią Europejską. Takie pogróżki prawdopodobnie jeszcze bardziej złoszczą Katalończyków – od 2008 r. poparcie wśród nich dla idei niepodległości wzrosło dwukrotnie!
W Szkocji referendum odbędzie się 18 września. W Katalonii – 9 listopada, jak ustaliły regionalne partie, mimo sprzeciwu Madrytu. W pierwszym przypadku znane jest już pytanie: Czy Szkocja powinna być niepodległym krajem (independent country)? W Katalonii brzmiałoby podobnie: Czy chcesz, by Katalonia była państwem, a jeśli tak, to czy niezależnym? Jednak tu na porozumienie w stylu brytyjskim się nie zanosi. Hiszpański minister sprawiedliwości Alberto Ruiz-Gallardon oświadczył zaraz po ogłoszeniu daty referendum katalońskiego, że do niego nie dojdzie, bo na mocy konstytucji regionalne głosowania muszą mieć zgodę Madrytu, a takiej nie będzie.
W styczniu 2013 r.