Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Duma i chciwość

RPA stoi teraz przed poważnymi wyzwaniami

9-metrowa statua Nelsona Mandeli, odsłonięta 16 grudnia 3013 r. w Pretorii. 9-metrowa statua Nelsona Mandeli, odsłonięta 16 grudnia 3013 r. w Pretorii. Thomas Mukoya/Reuters / Forum
Czy Afryka „po Mandeli” znajdzie siłę i liderów, by stawić czoła neokolonialnym apetytom?
Mandela rozumiał, że nierówności w RPA to pozostałość po apartheidzie, ale też dziedzictwo kolonializmu.Marcello Casal Jr./ Agencia Brasil/Wikipedia Mandela rozumiał, że nierówności w RPA to pozostałość po apartheidzie, ale też dziedzictwo kolonializmu.

Nie stworzył nowego modelu rządów, lecz żegnano go, jak gdyby wymyślił patent na dobre rządzenie. Nie zainicjował uniwersalnej idei, choć cytują go, jakby pozostawił skarbnicę mądrości i urządził świat takim, jaki być powinien. Świętością Nelsona Mandeli, o której mówią dziś nawet tam, gdzie dawniej wpisywano go na listę terrorystów, była wytrwałość i konsekwencja w walce o emancypację, przeciwko niewoli apartheidu. Gdy wygrał, próbował wyznaczać wzór tego, jak po autorytarnym czy – w przypadku innych krajów – kolonialnym zniewoleniu nie osunąć się w inną formę dyktatu czy dominacji; a także – jak ułożyć sprawy, choćby wbrew powszechnemu poczuciu sprawiedliwości, by w nowym świecie było miejsce nawet dla tych, którzy zasługują raczej na karę niż znak pokoju.

1.

Niewielu po śmierci tego dobrego króla Afryki zwróciło uwagę na gorycz, jaka towarzyszyła jego triumfowi. Afrykański Kongres Narodowy, któremu przewodził, miał skończyć z apartheidem, lecz również przynieść społeczną sprawiedliwość. A gdzież ona w dzisiejszej RPA? Mandela hołdował ideom socjalizmu – o czym w świecie, który wyrzucił to słowo na śmietnik, niechętnie się przypomina – lecz odraczał równościowe aspiracje. Nie dlatego, że przestał je uważać za sprawiedliwe i słuszne. Czuł i widział, że w świecie po zimnej wojnie tej bitwy nie zdoła wygrać, a tylko ściągnie na umęczone społeczeństwo nowe kłopoty. Zwycięstwo rzadko bywa pełne, a jeszcze rzadziej zwycięzcy wygrywają każdą z toczonych batalii.

Ceną za przyjęcie w RPA obowiązujących w skali globalnej reguł gry są przepaści majątkowe wśród czarnoskórej większości, która miała odczuć koniec apartheidu nie tylko w sferze godności. Tylko kilka procent osiągnęło status klasy średniej, biedota żyje w warunkach podobnych do tych z czasów segregacji rasowej. Współczynnik Giniego, mierzący społeczne nierówności, jest tutaj wyższy niż w krajach słynących z przepaści majątkowych, takich jak Kolumbia czy Chile. Nie byłoby zaskoczeniem, gdyby 20 lat od zakończenia apartheidu odroczone marzenie eksplodowało. Na razie sondaże pokazują, że wybory w 2014 r. ponownie wygra partia Mandeli.

Nierówności w RPA to w dużej części pozostałość po apartheidzie – podobnie jak w innych krajach, mimo upływu czterech–pięciu dekad, wciąż daje o sobie znać dziedzictwo kolonializmu. W Kenii, Ugandzie, Nigerii i Kongu nowe afrykańskie elity wchodziły zbyt często w koleiny działań najeźdźców.

Jomo Kenyatta w Kenii podzielił ziemię między ludzi ze swojego klanu, dawnych lojalistów i białych osadników, umacniając nierówności społeczne, konflikty etniczne, które trwają do dziś. Pół wieku później jego syn Uhuru, obecny prezydent, staje przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze za podżeganie do waśni etnicznych i rzezi w 2007 r. Te waśnie to także owoc czasów podboju i bezwzględnej eksploatacji, podobnie jak metody ich rozgrywania, według zasady „dziel i rządź”.

Każdy kraj Afryki ma podobną opowieść. Kongo (Zair) czasów tyranii Mobutu Sese Seko – raj dla penetrujących bogactwa zachodnich potęg, dziś ziemia krwawej rywalizacji o kontrolę nad surowcami. Uganda epok Miltona Obote i Idi Amina, a dziś byłego lewicującego partyzanta Yoweri Museveniego, który od 25 lat z nikim nie dzieli się władzą i jest gotowy na niemal każde ustępstwo polityczne wobec USA czy gospodarcze wobec Chin. Nigeria – ziemia obiecana nafciarzy. Nawet Zimbabwe pod rządami Roberta Mugabe – to swoisty rewanż za kolonializm...

Mandela wskazywał na współodpowiedzialność przywódców Afryki za stan krajów, w których rządzą, ale refleksja pozaafrykańska niech skupia się na odpowiedzialności Europy, USA, Azji – w szczególności Chin – za to, co działo się tam kiedyś i dzieje teraz.

Dla świata zewnętrznego Afryka pozostaje niezmiennie źródłem surowców: ropy, gazu, węgla, diamentów, złota i innych minerałów służących współczesnej gospodarce. Wycisnąć, ile się da, i w nogi. Co z ludźmi, którzy tam mieszkają, co ze środowiskiem naturalnym? Niech się martwią miejscowi przywódcy – oto nieznacznie tylko uproszczone myślenie politycznych i biznesowych elit zasobnego świata: „Przecież się zgodzili, podpisali koncesję, prawda?”; „Przecież zbudowaliśmy im drogę”. (Że tylko jedną – z kopalni do portu, żeby wywieźć bogactwa – o tym słychać rzadziej).

2.

A jaką cenę za dobrodziejstwa inwestorów płacą Afrykanie?

W Zambii w chińskiej kopalni miedzi Chambishi dochodzi do wybuchu, w wyniku którego ginie 50 robotników. Gdy pozostali wychodzą protestować z powodu skandalicznych warunków pracy, a także niskich płac i braku dni wolnych, siły porządkowe otwierają do nich ogień. Padają kolejni zabici i ranni.

Wybuchy gazu i wycieki ropy w Nigerii, w delcie Nigru, zabijają od lat ludzi i niszczą środowisko naturalne. Wojsko opłacane przez amerykańskich nafciarzy, za przyzwoleniem skorumpowanego rządu, krwawo tłumi najmniejszy protest.

W tej samej Nigerii znane firmy farmaceutyczne z Europy przeprowadzają eksperymenty nowych leków na ludziach nieświadomych tego, w czym biorą udział.

W Mozambiku usuwa się całe wioski, żeby rozpocząć eksploatację złóż węgla. Brazylijski koncern Vale obiecuje miejscowej ludności wybudowanie porządnych domów, miejsca pracy, rozwój regionu. Nie spełnia ani jednej z obietnic. Domy zbudowano, ale tak marne, że gdy pada deszcz, są zalewane. O miejscach pracy i rozwoju nikt – prócz oszukanych – już nie pamięta.

W tym i wielu innych przypadkach kraje, które otwierają się na eksploatację złóż, niewiele zyskują: zazwyczaj inwestorzy zapewniają sobie zwolnienia lub ulgi podatkowe.

Fora społecznościowe obiegł niedawno trailer filmu „Śmierć w twoim telefonie” – o tym, jak rywalizacja w Kongu o terytoria bogate w minerały używane w telefonii komórkowej zamienia ten kraj w ziemię nieustającej wojny domowej.

Elity polityczne i biznesowe wielu krajów Afryki zawierają korupcyjne pakty z wielkimi inwestorami, tak jak niektórzy afrykańscy królowie zawierali je kiedyś z europejskimi najeźdźcami. Dzisiaj dawną rolę Europy odgrywają częściej Chiny, ale to tylko zmiana głównego aktora i politycznej scenografii. Nikt nie prowadzi eksterminacji ludności, tak jak zdarzało się w XIX i na początku XX w., lecz ekonomiczne zależności, korumpowanie elit, eksploatacja bogactw, lekceważenie interesów miejscowych bywają uderzająco podobne.

Przed niebezpieczeństwem powtórki starego w nowych dekoracjach ostrzegał kilka lat temu następca Mandeli, Thabo Mbeki, ale chyba dopiero rewelacje WikiLeaks i Arabska Wiosna w północnej Afryce w 2011 r. obudziły (ośmieliły?), przynajmniej na chwilę, niektóre społeczności i państwa na południe od Sahary. Są dobre przykłady ukazujące, że można wyjść z roli ofiary – obcej i rodzimej chciwości.

3.

Jednym z miejsc, w których w 2014 r. będzie się działa historia mogąca mieć wpływ na kształtowanie się nowego modelu relacji Afryka–świat, jest Gabon. Ten niewielki kraj w Afryce Środkowej – mniej niż dwa miliony mieszkańców – bogaty w złoża ropy i minerałów, ma w relacjach z chińskimi firmami zaszłości: w 2007 r. koncern budujący rurociąg doprowadził do zniszczeń w Parku Narodowym Loango.

Ostatnio władze kraju unieważniły umowę joint venture z China Machinery Engineering Corporation, która miała rozwijać eksploatację złóż rudy żelaza. Powód: protesty ludności i względy ekologiczne. Zarówno ta, jak i inne chińskie firmy nie słyną z poszanowania praw autochtonów i standardów ochrony środowiska. Rozpoczynają się negocjacje, które wyłonią nowego partnera. Toczy się także postępowanie arbitrażowe w innej sprawie między rządem Gabonu a firmą naftową Addax Petroleum, należącą do chińskiego konsorcjum Sinopec.

Neokolonialnym praktykom chińskich koncernów zaczął stawiać czoła rząd Zambii, która wcześniej łatwo ulegała argumentowi „inwestycji i rozwoju”. Konflikt między robotnikami i menedżerami, fatalne warunki pracy niezapewniające minimum bezpieczeństwa doprowadziły do odebrania w mijającym roku koncesji na wydobywanie węgla chińskiej firmie górniczej w kopalni Collum. W tym samym 2013 r. Zambia unieważniła kontrakty z dwoma chińskimi potentatami w branży telekomunikacyjnej z powodu naruszenia przez nich przepisów.

Nieufność wobec agresywnych inwestorów, poczucie dumy i własnej siły, presja ze strony coraz bardziej świadomych społeczeństw narastają powoli, ale systematycznie. Parlament Etiopii prowadzi śledztwo przeciwko skorumpowanym politykom powiązanym z chińskim producentem sprzętu telekomunikacyjnego Huawei – chodzi o nielegalny import i próbę uniknięcia opodatkowania.

Władze Namibii, gdzie chiński inwestor China Harbour Engineering Company prowadzi projekt modernizacji portów, stanowczo postawiły kwestię zatrudniania miejscowych – wbrew planom chińskiego pracodawcy. Nawet rząd poturbowanego przez wojnę domową Mali odwołał kilka umów z przedsiębiorstwami chińskimi, które w jego ocenie nie przyniosłyby krajowi wymiernych korzyści.

Chwilowy impuls czy trwała tendencja? Niektórzy znawcy Afryki widzą w tych zdarzeniach nową świadomość rządzących – efekt społecznego przebudzenia, oddolnej presji. Jeśliby tak było, Afryka znalazłaby się u progu nowej polityki, być może w skali kontynentalnej: obecności państwa w obronie obywateli. Mandela by się ucieszył, że emancypacyjna batalia, której nie dokończył, toczy się w dobrym kierunku. Czy to jednak nie nadmiar optymizmu?

4.

Powtarzająca się tragedia afrykańskich uchodźców u wybrzeży włoskiej Lampedusy studzi entuzjazm. Wiele obszarów kontynentu to wciąż świat bez perspektyw i nadziei, dlatego zdesperowani łomoczą do drzwi dostatniego świata. Nie ma co się pocieszać, że teraz to Chiny wyrastają na globalnego Złego: Europa i Ameryka wciąż ponoszą część winy za nieszczęścia Afryki i walczą z Chinami o swoje.

„Wy, którym wydaje się, że niewolnictwo przestało istnieć, zastanówcie się raz jeszcze – mówił kilka lat temu pewien polityk z Wybrzeża Kości Słoniowej. – Jak wytłumaczyć, że ceny produktów wytwarzanych długotrwałą i ciężką pracą w świątek czy piątek przez miliony rolników ustala ktoś, kto w klimatyzowanym biurze siedzi wygodnie przed swoim komputerem i nie ma pojęcia o trudzie włożonym w tę pracę? Handlarze niewolników nie zginęli. Przekształcili się w inwestorów giełdowych”.

Reguły gry ustalane w Europie, Ameryce, Chinach pozostawiają miliony Afrykanów w położeniu „ludzi zbędnych”. Politycy Unii Europejskiej namawiają kraje afrykańskie do otwarcia rynków dla zachodnich firm, jak gdyby nie znali własnej historii: Europa i USA rozwijały się, chroniąc własną produkcję za pomocą ceł i innych instrumentów protekcjonistycznych. W wielu krajach Afryki, gdzie system podatkowy niemal nie funkcjonuje, cła to jedno z najważniejszych źródeł dochodu państwa.

Najbogatsze kraje świata nadal subwencjonują swoje rolnictwo – jakie więc szanse mają drobni producenci bawełny, np. z Mali, w starciu z subwencjonowanymi producentami z USA? A gdy mały kraj wierzga na forum Międzynarodowej Organizacji Handlu, Waszyngton może go ukarać dzięki swoim wpływom w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Tak często wygląda wolny handel i konkurencja ustanowione przez gospodarcze mocarstwa.

Bieda, poczucie zbędności i brak perspektyw tworzą podatny grunt dla desperackich wyborów życiowych i politycznych. Widać to wszędzie tam, gdzie szerokie wpływy ma radykalny islam polityczny: od Nigerii przez kraje Sahelu aż do Rogu Afryki (Somalii, Erytrei, Etiopii) i wschodniego wybrzeża, co pokazał niedawny zamach w centrum handlowym w Nairobi. Teza, że radykalny islam polityczny zdycha i nie da już o sobie znać, byłaby lekkomyślna i nierealistyczna. W kwestii rozwoju tej tendencji kraje zachodnie, szczególnie USA, mają sobie coś do wyrzucenia. Nic nie wskazuje na to, by polityka w tej materii – tj. prowadzenie na terenie Afryki „wojny z terroryzmem” – miała się w 2014 r. zmienić.

Polityka 1.2014 (2939) z dnia 26.12.2013; Świat; s. 62
Oryginalny tytuł tekstu: "Duma i chciwość"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną