Amerykański gigant zdominował europejski rynek, stając się dla mieszkańców Starego Kontynentu najważniejszą wyszukiwarką – w wielu krajach, tak jak w Polsce, Google obsługuje ponad 90 proc. internetowych zapytań. Firma jednak nie ogranicza się do oferowania wyszukiwarki, proponuje także zestaw, mieszankę wielu usług, jak choćby możliwość zakupu poszukiwanych produktów. Serwisy handlowe oraz umożliwiające porównywanie cen oskarżyły Google, że wykorzystuje monopolistyczną pozycję, by promować swoje rozwiązania.
Almunia wszczął postępowanie, nakazując amerykańskiej firmie, by zaproponowała system zadowalający wszystkich, w przeciwnym razie może dosięgnąć ją kara w wysokości nawet 5 mld dol. Po trzech latach przepychanek i „testów rynkowych” Google zaoferował rozwiązanie satysfakcjonujące Almunię – wyniki konkurencji mają być eksponowane w podobny sposób jak własne. Komisarz może się teraz chwalić sukcesem wieńczącym jego kadencję. Poszkodowani nie są jednak zadowoleni, a komentatorzy piszą, że Google wykpił się tanim kosztem. I co ważniejsze, nie zasypiał gruszek w popiele, budując swoją dominującą pozycję w innych obszarach cyfrowego rynku, jakich porozumienie z UE nie obejmuje.
Brukselską biurokracją i cyfrowym światem rządzą zupełnie inne dynamiki – tempo innowacji w internecie jest szybsze niż próby regulowania ich skutków. Dodatkowo na niekorzyść Europy działa brak firm o podobnym potencjale, jak Google, Apple, Facebook czy Amazon. W rezultacie ekspansja i dominacja amerykańskich cyfrowych koncernów zaczyna przypominać kolonizację, której coraz trudniej się przeciwstawić.