Lokalne muzeum w prefekturze w Kagoshima w południowo-zachodniej Japonii, wystąpiło do UNESCO, aby 333 listy pożegnalne samobójczych pilotów kamikadze z 1945 r., którymi dysponuje, trafiły do rejestrów światowego dziedzictwa. Miałyby się znaleźć na prowadzonej od 1997 r. liście najważniejszych materialnych świadectw ludzkości, „aby przekazać następnym pokoleniom głębokie wartości humanitarne”, jakie zawierają. Sprawa jest o tyle na czasie, że film gloryfikujący kamikadze, studentów wolontariuszy chętnych oddać życie za ojczyznę (w przeciwieństwie do kunktatorskich zawodowych pilotów gotowych dogadać się z wrogiem), święci triumfy na japońskich ekranach. Zwłaszcza wśród młodych. Premiera Shinzo Abe też głęboko wzruszył ten film, a Naoki Hyakuta, według którego powieści został nakręcony, awansował na szefa NHK, wielkiego konglomeratu mediów publicznych. Historycy są jak zwykle podzieleni. Wielu podaje w wątpliwość autentyczność intencji listów, zwracając uwagę, że były pisane pod silną presją i mocno cenzurowane.
Jednoznaczna była za to reakcja Korei Południowej i Chin – oburzenie na próbę „wybielania historii”. Chiny w ramach rewanżu, jak ogłosiła rzeczniczka MSZ, zgłoszą na listę UNESCO dokumenty dotyczące zbrodni cesarskiej armii japońskiej w Nankinie w 1937 r., gdzie według różnych źródeł zginęło od 50 do 400 tys. Chińczyków. Z kolei pani prezydent Korei Południowej Park Geun-hye ostro zaprotestowała przeciwko planom powołania japońskiej komisji rządowej, która na nowo zbada dowody w sprawie „niewolnic seksualnych”, 200 tys. Chinek i Koreanek, które w czasie wojny trafiły do japońskich domów publicznych dla żołnierzy.