Ten lot odmieni lotnictwo pasażerskie – przewiduje Hishammuddin Hussein, malezyjski minister obrony i transportu. Broni się, że przypadek rejsu MH370 z Kuala Lumpur do Pekinu jest absolutnie wyjątkowy i dlatego jego rząd nie potrafił przez 10 dni wyjaśnić, co 8 marca stało się z samolotem, jego 227 pasażerami i 12 członkami załogi. Maszyna była sprawna, latała od 2002 r., spędziła w powietrzu 53 465 godzin, 23 lutego tego roku przeszła rutynowy przegląd techniczny. Ostatni pewny sygnał pokładowe systemy identyfikacji nadały zaraz po opuszczeniu malezyjskiej przestrzeni powietrznej, następnie ktoś na pokładzie systemy celowo wyłączył. Zanim samolot zupełnie znikł z radarów, wojskowi prawdopodobnie przegapili jeszcze, że zszedł z planowego kursu i wrócił nad terytorium Malezji. Nie poderwali myśliwców, których załogi okrągłą dobę dyżurują, by w powietrzu i z bliska sprawdzić zamiary niestandardowo zachowujących się pilotów. Myśliwce nie wystartowały mimo atmosfery wojowniczości panującej w Azji Południowo-Wschodniej, która powinna sprzyjać wzmożonej czujności.
Los rejsu MH370 przypomina więc historię z pionierskiego okresu awiacji: samolot przepadł bez wieści i nie wiadomo nawet, gdzie go szukać. Obszar ewentualnych poszukiwań rozciągnął się na tysiące kilometrów, od południowego Oceanu Indyjskiego po Azję Środkową. W poszukiwania zaangażowało się 25 państw, równie uprawniona stała się hipoteza o katastrofie, jak i – dająca nadzieję bliskim pasażerów – teoria o uprowadzeniu oraz bezpiecznym wylądowaniu i ukryciu maszyny przez porywaczy. Amerykański tygodnik „Aviation Week&Space Technology” podpowiada, że linie lotnicze z przyczyn finansowych nie są chętne do dobrowolnego instalowania systemów, które automatycznie i za pośrednictwem np.