Adam Naporo przebiera w stosie twardych dysków rozłożonych na straganie. Sprzedawca nie może zagwarantować, że któryś działa, dlatego pozbywa się ich tylko po 2 ghańskie cedi (około dolara) za sztukę. Adam długo obraca dyski w dłoniach, w końcu dolar to nie tak mało. Wreszcie wybiera jedno z urządzeń. O tym, czy jest sprawne, przekona się dopiero w domu, w północnej Ghanie, gdy podłączy pamięć do swego komputera.
Do Akry Adam przyjechał załatwić wizę fińską. Przy okazji robi zakupy i odwiedza ziomków z północy. A wszystko to w Agbogbloshie, slumsie położonym 3 km od centrum ponaddwumilionowej metropolii, który stał się jednym z największych na świecie wysypisk zużytej elektroniki. Adam też tu pracował kilkanaście lat temu i wciąż ma na miejscu wielu znajomych. Teraz robi recyklingową biżuterię i uczy tej umiejętności, również w Finlandii.
– Agbogbloshie? Warto tam chodzić na zakupy, najtaniej można kupić używany sprzęt – mówi koleżanka Adama Virginia, fryzjerka, która przyjechała do stolicy z prowincji za pracą. – To normalne miejsce. To jest Afryka. Ludzie tak zarabiają na życie.
Virginia ma szczęście, że dostała pracę w zawodzie. Gdyby wylądowała w Agbogbloshie, może miałaby inne zdanie o życiu w tym miejscu.
Krajobraz
Poranna mgła unosi się nad rozlewiskami pokrytymi dywanem wodnych roślin. W przejrzystej wodzie pływają liczne gatunki ryb, na dnie pasą się morskie żółwie. Brzegi porastają namorzynowe lasy, pośród poskręcanych konarów drzew przekrzykują się tysiące ptaków. Jakby wszystkie naraz chciały się podzielić wrażeniami z długiego lotu z Europy, skąd uciekły przed zimą.