Stojąca na Morzu Południowochińskim platforma wiertnicza Haiyang Shiyou 981 ma zacząć wydobywać ropę naftową wczesnym latem, ale już zdążyła wywołać w Wietnamie potężną burzę. Obiekt należy do państwowej firmy z ChRL i 1 maja zakotwiczył na wodach, o które spierają się Wietnam z Chinami. Gdy wietnamskim okrętom nie udało się powstrzymać rejsu platformy – nie pomogło blokowanie eksportującej jej flotylli i bitwy toczone za pomocą armatek wodnych – Wietnamczycy wyszli na ulice. To, co z początku było spokojnymi, tolerowanymi przez komunistyczny rząd antychińskimi manifestacjami, przerodziło się w napady na zagraniczne fabryki.
Protestujący podpalili kilkanaście zakładów będących własnością głównie inwestorów z Chin kontynentalnych, Tajwanu i Hongkongu. Plądrowali zakłady, na których znajdowały się jakiekolwiek chińskie napisy. Szybko wiele ocalałych przedsiębiorstw wywiesiło na swoich murach transparenty po wietnamsku w rodzaju „Popieramy Wietnam”, by oddalić perspektywę dalszych zniszczeń. Zginęło co najmniej dwóch chińskich pracowników, ponad setka została ranna, ruszył też exodus tysięcy Chińczyków, którym w wyjazdach pomagały chińskie władze, oferując miejsca w samolotach i na statkach. Wreszcie demonstracji zakazano i do akcji wkroczyły służby bezpieczeństwa.
Ofiarą ataków padły również m.in. fabryki koreańskie i japońskie, a eksperci od wietnamskiej duszy zwracają uwagę, że platforma była jedynie iskrą uruchamiającą gniew Wietnamczyków. Zwłaszcza na niskie stawki płacone robotnikom i fatalne warunki pracy, które pozwalają Wietnamowi utrzymywać tanią siłę roboczą i zachowywać atrakcyjność w oczach zagranicznych inwestorów.