Muszę walczyć o Tatarów
Rozmowa z przywódcą krymskich Tatarów o telefonie od Putina i o tym, co dalej z półwyspem
Jagienka Wilczak: Wciąż nie może pan wrócić do domu, na Krym?
Mustafa Dżemilew: Nadal to niemożliwe. W kwietniu otrzymałem zawiadomienie, że zabrania mi się – na pięć lat – wjazdu na terytorium Rosji. Kiedy w pierwszych dniach maja próbowałem przez Moskwę dostać się do Symferopola, funkcjonariusze FSB zawrócili mnie z lotniska Szeremietiewo do Kijowa. Okazało się, że ten zakaz obejmuje teraz także Krym. Nie udało się także wjechać tam samochodem. Na granicy ustanowiono silne blokady i lepiej nie ryzykować rozlewu krwi. Jestem deputowanym do Rady Najwyższej Ukrainy. Niewpuszczanie mnie do domu to represja wobec całej społeczności Tatarów. Znów czuję się wygnańcem, jak za Sowietów.
Rozmawiał pan z Władimirem Putinem przed referendum na Krymie?
Rozmawialiśmy telefonicznie 12 marca w Moskwie, z inicjatywy Putina. Tego dnia spotkałem się z byłym prezydentem Tatarstanu Mintimerem Szajmijewem. W pewnej chwili Szajmijew powiedział, że przy telefonie czeka Putin. Podjąłem tę rozmowę, a on zapewniał, jak wspaniale będą rozwiązywane potrzeby krymskich Tatarów, że Rosja zrobi dla Tatarów więcej niż Ukraina w ciągu 23 lat. Że sam zrobi wszystko, co możliwe, by chronić nasz naród. Oświadczyłem, że największą pomocą byłoby wycofanie rosyjskich wojsk z Krymu. A o innych sprawach będziemy rozmawiać z naszym ukraińskim rządem. Wtedy Putin zaczął mnie przekonywać, że trzeba przeprowadzić referendum, poznać wolę krymskiego narodu. Mówił słowami, jakimi przemawia się w rosyjskiej telewizji: że władzę w Kijowie przejęli faszyści, ultranacjonaliści, że powstało zagrożenie dla osób rosyjskojęzycznych, że zaczęły się prześladowania. Mnie, człowiekowi, który był na Majdanie, on opowiadał takie rzeczy!