Dwie armatki wodne na policyjnej ciężarówce to nic groźnego, twierdzi burmistrz Londynu Boris Johnson vel BoJo i zapowiada, że sam podda się testowi. Gdy tylko do Londynu dotrze sprzęt zamówiony w Niemczech, Johnson narazi własne ciało, aby pokazać, że to bezpieczne. Znany z parcia na ekran burmistrz może jednak nie mieć okazji do kolejnego show. Jak na razie brytyjska policja ma zakaz korzystania z takich wynalazków, jedyne odstępstwo dotyczyło Irlandii Północnej w latach najgłębszego kryzysu.
Johnson tłumaczy, że stołecznej policji takie armatki są niezbędne po ulicznych protestach, które w ostatnich latach wybuchały niemal co lato. Poza tym, twierdzi Johnson, trafiła się okazja, bo Niemcy pozbywają się starych maszyn i można je kupić za bezcen. Krytycy przekonują, że Niemcy właśnie dlatego pozbywają się tych armatek, bo są niebezpieczne – mają prawie 20 lat, dużą moc i umiarkowaną celność.
Dla BoJo to nie problem, bo jego cel jest dużo większy. Lewicowa prasa twierdzi, że zamówienie armatek to populistyczny strzał w Theresę May, szefową brytyjskiego MSW, która musi ostatecznie wydać pozwolenie na taki sprzęt. May to również główna konkurentka Johnsona w walce o schedę po Davidzie Cameronie w Partii Konserwatywnej. Jeśli więc May nie zgodzi się na armatki, na co się zapowiada, BoJo zrzuci na nią odpowiedzialność za każdą demonstrację w Londynie. Jeśli się zgodzi, celujący z działka do chuliganów BoJo stanie się bohaterem opinii publicznej.