Niech Allah broni nas przed przyjaciółmi, bo z wrogami jakoś sobie poradzimy. – Znacie takie przysłowie w Europie? – pyta zdenerwowany Mahmud, Palestyńczyk, od lat mieszkający w Ankarze. Do Turcji przyjechał za pracą, w Strefie Gazy zostawił rodziców. O tym, co się tam teraz dzieje, nie potrafi mówić spokojnie, ale w końcu powraca do przysłowia. – To tak naprawdę nie jest wojna z Izraelem. To już wojna Palestyńczyków z Arabami.
Kardynał Richelieu byłby zapewne zakłopotany takim wykorzystaniem jego mądrości, ale Mahmud nie jest w tym odosobniony. – Izrael to dla Hamasu cel zastępczy – potwierdza Rami Churi, palestyński dziennikarz z Libanu. – To pierwsza wspólna wojna Żydów i Arabów przeciwko innym Arabom.
Rzeczywiście, do piątku z arabskich stolic nie było żadnych głosów potępienia pod adresem Izraela. W sprawie Gazy Rada Bezpieczeństwa ONZ zebrała się szybciej niż rada Ligi Państw Arabskich, a takie kraje jak Arabia Saudyjska czy Jordania wręcz ze zrozumieniem podchodzą do izraelskiej inwazji. Wszystkich przebił jednak Egipt, który uważa, że za ofiary w Strefie odpowiada wyłącznie Hamas, a egipska propozycja zawieszenia broni, która była uważana za punkt wyjścia do jakichkolwiek dalszych negocjacji, jest w zasadzie przedrukiem izraelskiego stanowiska. Z grona wyrwał się tylko niezawodny Iran, który znów przepowiedział rychłą śmierć Izraelowi. Ale Irańczycy to nie Arabowie. – Milczenie w sprawie Gazy to jest ostateczny upadek arabskiej cywilizacji – mówi rozżalony Churi. – Arabów już nie ma.
1.
Trzy lata temu, wraz z wybuchem kolejnych arabskich wiosen, wydawało się, że region wyrwie się w końcu z politycznego i społecznego paraliżu.