Chiny wzięły się za reformę systemu obowiązkowego zameldowania, hukou. Czyli chyba największego problemu społecznego ostatnich dwóch dekad gwałtownego rozwoju i migracji ze wsi do miast, która ten rozwój napędzała. Hukou za tą rewolucją nie nadążyło: wczorajsi rolnicy, którzy zostawali miejskimi robotnikami, zachowywali swój wiejski meldunek, bo miejski im nie przysługiwał. A wraz z tym faktem pozbawieni byli np. miejskich świadczeń medycznych, a ich dzieci – edukacyjnych i wielu innych przywilejów mieszczucha. Często rodzice zaczepiali się tu gdzieś tymczasowo, a dzieci pozostawały z dziadkami na wsi, aby móc chodzić do szkoły. I wszyscy widywali się raz do roku.
Teraz nowi przybysze do miasta mają otrzymywać uprzywilejowany miejski dokument. Ale w praktyce będzie obowiązywał rodzaj przydziałów na przeprowadzkę do miasta. W ciągu nadchodzących 6 lat ma ich być 100 mln. W ten sposób 60 proc. z 1,4 mld Chińczyków stanowić będzie ludność miejską. Przy czym taki przydział dotyczyć będzie obrębu prowincji i konkretnego miejsca: do średniej wielkości miast, jak je tu nazywają, od 3 do 5 mln mieszkańców, będzie się dostać bardzo trudno, a dużych, powyżej 5 mln, prawie nie sposób będzie legalnie sforsować. Niewykluczone, że gros tych milionów po prostu przesiedlone zostanie ze wsi do miasteczek, aby uwolnić ziemię pilnie potrzebną pod inwestycje, z której sprzedaży żyje lokalna administracja. Reforma nie działa wstecz, więc nie rozwiązuje problemu milionów przybyszów, które już trafiły do miast. Im automatycznie lepsze hukou się nie należy. Muszą poczekać.