Abdel Fattah al-Sisi nie poczekał i pokaz baletu koparek odbył się jeszcze przed 15 sierpnia, czyli stuletnią rocznicą otwarcia Kanału Panamskiego. Prezydent Egiptu wolał uprzedzić panamskie obchody i na początku miesiąca, w towarzystwie młodzieży szkolnej, urzędników i budowlańców, zainaugurował z fanfarami przekopywanie tzw. drugiego Kanału Sueskiego. Al-Sisi, do niedawna generał, przedsięwzięcie opisuje jak operację wojskową. Równolegle do starego koryta zostanie wykopane ok. 40 km nowego kanału, pogłębione i poszerzone będzie 30 km istniejącej drogi wodnej. Kosztować to ma razem 4 mld dol., przy okazji znajdzie się zajęcie nawet dla miliona (!) osób. W efekcie ich pracy polepszona zostanie przepustowość trasy, co zwiększy dochód z opłat za przepływ, które po turystyce i funduszach napływających od egipskiej emigracji są dla kraju trzecim najważniejszym źródłem twardej waluty.
Kopanie ma potrwać rok, co oznacza tempo tak szybkie, że wygląda wręcz na fatamorganę. Prezydent-generał zapowiada, że dyscyplinę wymusi nadzór egipskiej armii, prezydenckiego zapału nie studzą doświadczenia z innymi dużymi projektami, zazwyczaj lubiącymi się ślimaczyć. W tych dniach, w ramach celebracji, miały być otwarte nowe śluzy na Kanale Panamskim i według ambitnych planów sprzed kilku lat przesmyk łączący obie Ameryki już powinny pokonywać o wiele większe jednostki niż do tej pory. Jednak spory państwa panamskiego i hiszpańskiego wykonawcy, przypominające polskie perypetie autostradowe, sprawiły, że statki większe od mieszczących się dotąd w kanale tzw. panamaksów wpłyną dopiero w przyszłym roku. Co prawda Kanału Sueskiego nie dzielą żadne śluzy, ale jest mnóstwo przykładów, że i mało wyrafinowane inżyniersko przedsięwzięcia nie mieszczą się w wyznaczonych terminach.
W przypadku kanałów, które mogłyby skrócić czas żeglugi i usprawnić handel morski, politycy łatwo popadają w gigantomanię. Obiecują współobywatelom, że wystarczy coś porządnie przekopać, by błyskawicznie rozwiązać problemy, z którymi ich kraje zmagają się od pokoleń. Własny kanał wymyślił turecki premier Recep Tayyip Erdoğan. Współczesna Turcja lubuje się w betonowym rozmachu, ekipa Erdoğana ma już na koncie tunel kolejowy łączący Azję z Europą, szybkie pociągi, duże meczety i jeszcze większe tamy na rzekach, trzeci most drogowy spinający dwa brzegi Bosforu i pomysł objazdu, który odciąży zatłoczoną cieśninę. Istniejący jedynie w planach Kanał Stambulski nazywany jest przez stambułczyków i niezadowolonych z niego Turków „szalonym kanałem”. W zasadzie nie wygląda przerażająco: 50 km wykute w skale, szeroko na 150 m i głęboko na 25 m, wystarczy, by mogły na Morze Czarne wpływać największe kontenerowce i tankowce.