W trudnym dla NATO momencie sekretarzem Sojuszu Północnoatlantyckiego zostaje były premier Norwegii Jens Stoltenberg, od 1 października zastępuje Duńczyka, też kiedyś premiera, Andersa Fogha Rasmussena. Sekretarzami generalnymi Sojuszu bywali przeważnie Belgowie, Brytyjczycy, Holendrzy i Włosi, stąd skandynawska miniseria obudziła w Europie refleksję nad przymiotami, które predestynują Skandynawów do kierowania organizacjami międzynarodowymi.
Stoltenberg i Rasmussen nie są przecież jedyni. Kiedyś Szwed zastąpił Norwega na czele ONZ, latem duńską premier widziano w roli przewodniczącej Rady Europejskiej, a inny były norweski premier jest sekretarzem zajmującej się obroną praw człowieka Rady Europy. Wszystkie te posady wymagają podobnych kompetencji, które zgodnie z powszechnym stereotypem posiedli skandynawscy politycy. Muszą być układni, bo rządy na północy Europy są przeważnie koalicyjne, więc z definicji ich szefowie i członkowie potrafią słuchać wszystkich stron i doprowadzać do porozumień, choćby i do zgniłych kompromisów.