Mieli obiecane kobiety idealne. Piękne 33-latki, z odnawialnym dziewictwem, płodne lub nie – do wyboru, do koloru, 72 sztuki dla każdego, kto z kałasznikowem w ręku zginie za kalifat. A tu taki pech! Miesiące z brodatymi facetami na pustyni, bez telewizji, bez używek, wszystko na nic. Nie doczytali drobnym druczkiem (w hadisach), że umowa obowiązuje tylko, gdy stracą życie z ręki mężczyzny. Podczas oblężenia Kobane na pograniczu syryjsko-tureckim wielu bojowników tzw. Państwa Islamskiego odeszło więc z tego świata, plując sobie w długą brodę.
Powód? Co trzeci obrońca Kobane to kobieta. Na czele broniących miasta Kurdyjskich Oddziałów Obrony Ludności (YPG) stoi Mayssa Abda, czterdziestoletnia bojowniczka z dużym doświadczeniem w walkach z turecką armią. W sumie w kurdyjskich oddziałach na terenie Syrii walczy dziś według niektórych szacunków nawet 7 tys. kobiet, wyszkolonych przede wszystkim w obozach Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) w górach Qandil na skrzyżowaniu Iraku, Iranu i Turcji.
To forpoczta genderowej rewolucji, która wśród Kurdyjek dramatycznie przyspieszyła z powodu wojny z Państwem Islamskim. Znów rację miał Karol Marks, obok Abdullaha Öcalana główny ideolog PKK, który twierdził, że konflikt zbrojny będzie katalizatorem głębokich przemian społecznych. Tak jak po I wojnie światowej sufrażystki z Wielkiej Brytanii i USA wykorzystały swoją kluczową rolę w kraju, gdy mężczyźni pojechali na wojnę, tak Kurdyjki bez pytania przejmują dziś kolejne role przewidziane dotychczas dla Kurdów – nie tylko na polu bitwy. – Islamiści, wbrew intencjom, zapewniają właśnie błyskawiczny awans społeczny Kurdyjkom – przekonuje Cınar Özen, politolog z Uniwersytetu Ankarskiego.